3000 kilometrów szczęścia i modlitwy

4

Martyna Sobczyk przejechała rowerem prawie 3000 km podczas samotnej pielgrzymki, na którą wyruszyła z Piaseczna do Santiago de Compostela. – To była prawdziwa próba charakteru i ogromny wysiłek – przyznaje podróżniczka. – Gdybym jednak mogła to wsiadałabym na rower nawet jutro by móc przeżyć tę podróż jeszcze raz – dodaje z uśmiechem

Początek trasy zapowiadał się doskonale – piękna pogoda i droga prowadząca na spotkanie z wielką przygodą. Martyna z Piaseczna pojechała do Tomaszowa Mazowieckiego, stamtąd do Bełchatowa, Wrocławia i przez Zgorzelec za niemiecką granicę. Choć pojawiły się pierwsze dolegliwości związane z intensywnym wysiłkiem fizycznym piaseczyńska rowerzystka nie traciła optymizmu.
– Nocowałam w kościołach i w zakonach, gdzie byłam przyjmowana z dużą życzliwością a także u rodzin poznanych na trasie – opowiada. – Nie miałam wcześniej zaplanowanych postojów, czy też noclegów.

Droga u zachodnich sąsiadów

Problemy zaczęły się po przekroczeniu granicy z Niemcami.
– Tam odbijałam się od pozamykanych kościołów – mówi Martyna. – Zaczęłam więc korzystać z gościnności prywatnych osób. Dzięki temu poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi.
Przejazd przez Niemcy, mimo rozbudowanej sieci ścieżek rowerowych był ciężki.
– Drugi raz zastanowiłabym się nad inna trasą – przyznaje nasza rozmówczyni. – Napotkani ludzie byli raczej zamknięci i unikali kontaktu. Gdy pojawiły się pierwsze problemy z rowerem trudno było znaleźć pomoc. Paradoksalnie jednak wbrew stereotypom, gdy ktoś wyciągał do mnie pomocną dłoń to byli to obcokrajowcy: ludzie z Turcji, Syrii czy Maroka.

Gdy człowiek jest zdany tylko na siebie

Z Niemiec Martyna wyruszyła w dalszą drogę przez Szwajcarię.
– To była przepiękna droga ze wspaniałymi krajobrazami – opowiada podróżniczka. – Jednak bardzo wymagająca, bo prowadząca przez tereny górzyste. Cały wysiłek wynagradzały zapierające dech w piersiach widoki, prawdziwe cuda natury, które przyroda malowała przed moimi oczami. Parę razy nawigacja wyprowadziła mnie dosłownie w pole.
We Francji pojawiał się pierwszy poważny kryzys.
– Złapałam gumę na polu, a nie miałam już dętki na zmianę – wspomina Martyna. – Znalazłam się sama z rowerem pośród pól z przebitą dętką. Przez kilka godzin starałam się wymyślić co zrobić, nie mając już zapasowej dętki ani kleju. To była ciężka chwila, w której z bezsilności się popłakałam. A później po prostu wzięłam głęboki oddech i zaczęłam działać. Zdjęłam dętkę i zakleiłam ją lakierem do paznokci. Ścisnęłam ją trytytką i okazało się, że powietrze nie schodzi. Udało mi się przejechać 40 km do sklepu, w którym udało mi się kupić nową dętkę.

Łzy wzruszenia, goryczy i gorące modlitwy

W Szwajcarii oraz Francji noclegi były możliwe dzięki wsparciu rodaków.
– Każdy nocleg zawdzięczam Polakom. Ci ludzie byli wspaniali, traktowali mnie jak członka rodziny. Gdy się żegnaliśmy niejednokrotnie pojawiały się łzy – opowiada Martyna.
Nie obyło się jednak bez problemów i ciężkich chwil.
– Zawodziła nawigacja, nie działał telefon bo wciąż się przegrzewał, czasami nie mogłam znaleźć noclegu a robiło się już ciemno – wspomina podróżniczka. – Ale to mnie bardzo umocniło, takiej wiary w siebie i w Boga nigdy wcześniej nie miałam.
Podczas drogi dostrzegłam i nauczyłam się doceniać drobne, prozaiczne rzeczy, które potrafią dać ogromną radość. Dojazd na nocleg, ciepły prysznic, kawa, niesamowite widoki, wschody i zachody słońca – opowiada. – Każdego dnia jechałam z uśmiechem, czasami płakałam, czasami się modliłam, albo krzyczałam ze szczęścia. Nieskazitelna radość z życia.

Na szlaku pielgrzymów

Na francuskich drogach nie było bezpiecznie ze względu na brak ścieżek rowerowych.
– Deszcz, który złapał mnie w ciągu jednego dnia w Niemczech, miał ogromny wpływ na mój stan zdrowia, który do końca drogi nie był już najlepszy. Ze względna na pogodę i własne bezpieczeństwo dwa odcinki przejechałam pociągiem (jeden w Niemczech, drugi we Francji) – przyznaje Martyna . – Bez wyrzutów sumienia. Obiecałam sobie, że zachowam rozsądek i nie położę na szali swojego zdrowia.
Niestety choroby nie udało się uniknąć, przeziebienie dało się mocno we znaki.
– Brałam leki i jechałam dalej, ale ze zdrowiem nie było już najlepiej – opowiada podróżniczka.
Od Saint-Jean Pied de Port było już łatwiej, mimo iż w Pirenejach po raz kolejny padał deszcz. Jechałam trasą, którą kiedyś szłam pieszo – opowiada Martyna. – Poczułam ducha pielgrzymowania, nie było też problemów z noclegami, bo na szlaku są schroniska dla pielgrzymów. Spotkałam też dużo niesamowitych osób, między innymi Darka, który szedł z Warszawy ze swoim pieskiem i zbierał środki finansowe na hospicjum.
Można wesprzeć zbiórkę Darka na hospicjum poprzez stronę internetową udostępnioną na Martyny fanpage’u- lifeisagift by marti

Wszytko jest w głowie

Martyna wyjechała z Piaseczna 27 sierpnia. Do Santiago de Compostela dojechała 1 października. Polskę przejechała w 5 dni, Niemcy w 8, Szwajcarię w 4, Francję w 7, a Hiszpanię w 10 dni. Problemem okazał się powrót, a ze względu na pracę czas okazał się na wagę złota.
– Rower musiałam oddać na przechowanie znajomym w Hiszpanii– mówi Martyna. – Po powrocie od razu praca i szybki powrót do zdrowia, bo na chorowanie nie ma czasu – śmieje się podróżniczka i przyznaje, że już ma plany na kolejne podróże.
– Takie wyprawy bardzo wzmacniają – uważa nasza rozmówczyni. – Udowadniają, że wszystko jest w głowie i jak czegoś się bardzo chce, to można tego dokonać, ponieważ cała siła tkwi w człowieku. Warto pomagać innym, bo nigdy nie wiemy kiedy sami będziemy potrzebować pomocy.
Warto podróżować, bo dzięki temu otwieramy się na świat i poznajemy go od innej strony. Warto przekraczać swoje możliwości, aby zawsze mierzyć wyżej – przekonuje Martyna.

Martynę możemy śledzić na Facebooku: lifeisagift by marti

4 KOMENTARZE

  1. Mialam to szczescie goscic Martyne u siebie! Wspaniala dziewczyna!!! Obiecala odwiedzic mnie jeszcze, a jak Ja znam na pewno cos znowu wymysli.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wprowadź komentarz !
Podaj swoje Imię