Czy śmigus-dyngus odchodzi do lamusa?

0

Obfite polewanie wodą odchodzi w niepamięć. Dziś w lany poniedziałek bawią się głównie dzieci, a wśród dorosłych śmigus-dyngus ma najczęściej charakter czysto symboliczny

Śmigus-dyngus to pierwotny słowiański zwyczaj, o którym pierwsze wspomnienia pochodzą z XIV wieku. Według wierzeń Słowian oblewanie się wodą miało sprzyjać płodności, dlatego oblewaniu podlegały przede wszystkim panny na wydaniu, z tego powodu obrządki polewania się wodą miały niekiedy charakter matrymonialny.

Dawniej zwyczaj polewania się wodą znany był głównie na wsiach i właśnie tam był huczniej obchodzony. Polewanie perfumami nie było jeszcze znane, a do praktyk stosowano m in. cebrzyki z wodą.
Nie pamiętam polewania się wodą w czasach mojego dzieciństwa – mówi pani Marianna, 95-letnia mieszkanka Konstancina-Jeziorny. – Lany poniedziałek stawał się naprawdę mokry dopiero później. Mam wrażenie, że ten zwyczaj przynieśli do nas ludzie, którzy zaczęli się sprowadzać z różnych części Polski.
Śmigus-dyngus wciąż jest traktowany jako zabawa o charakterze ludowym. W odróżnieniu od pierwotnych tradycji wodą oblewa się wszystkich, bez wyjątków. Dla żartów mogą być polewane nawet osoby nieznajome.

Takie obfite polewanie wodą dziś nie byłoby dobrze przyjęte – mówi pan Marek, 63-letni mieszkaniec Złotokłosu. – Gdzieś tak w połowie lat 80. gdy mieszkałem jeszcze w Warszawie, w lany poniedziałek strach było wyjść do kościoła. Grasowały grupy nastolatków, którzy napadały na ludzi i lali na nich wodę wiadrami. I nie miało znaczenia czy był słoneczny dzień, czy chłodny i wietrzny. Nie zawsze wszystkim było do śmiechu.
– W czasach mojej młodości w lany poniedziałek najczęściej chłopaki oblewali dziewczyny – wspomina Barbara, 57-letnia mieszkanka Nowej Iwicznej. – Czasami przebierałyśmy się po pięć razy dziennie. Ale i my nie byłyśmy dłużne – dodaje ze śmiechem.
Ostro przeginaliśmy – przyznaje 48-letni Paweł, dziś mieszkaniec Góry Kalwarii, kiedyś Mysiadła. – Pamiętam, że kiedyś z kolegami czekaliśmy na przystankach i wlewaliśmy wodę całymi wiadrami gdy autobus się zatrzymał i otworzył drzwi. To było straszne szczeniactwo i dziś naprawdę nie jestem z tego dumny – dodaje.

Kiedyś z chłopakami, gdzieś tak w drugiej połowie lat 80. wpadliśmy na pomysł, że będziemy polewać samochody przejeżdżające ulicą Puławską pod kładką w Dąbrówce – opowiada 47-letni Przemek, mieszkaniec Piaseczna. – Ruch na ulicy był nieporównywalnie mniejszy niż dziś. Napełnialiśmy wodą takie gumowe ochraniacze na palce, które wtedy ludzie wynosili z Polkoloru. Balon z wodą leciał z kładki i rozbijał się o przednie szyby przejeżdżających samochodów. Była to głupia zabawa, bo niektórzy wpadali w panikę i mogli spowodować wypadek. Zresztą nie skończyła się najlepiej bo w końcu, któryś z kierowców się zatrzymał, wyskoczył z auta, dogonił tych, którzy biegali najwolniej i wytargał za uszy – śmieje się Przemek.

Do polewanie wodą używaliśmy butelek po płynie do naczyń „Ludwik”. Zresztą innego wtedy nie było – opowiada 43-letni Zbyszek, mieszkaniec Piaseczna. – Bywały takie dni, że woda stała w przydrożnych rowach i stamtąd ją czerpaliśmy. Bawiliśmy się głównie między sobą. Jeśli polewało się nieznajomych to tylko dziewczyny, które były mniej więcej w naszym wieku. Starsi różnie reagowali więc lepiej było nie ryzykować.

Lany poniedziałek dziš

Dziś zwyczaj polewania wodą nie jest praktykowany ze zbyt dużym rozmachem. Najczęściej się kończy delikatnym skropieniem w rodzinnym gronie. Raczej się nie zdarza byśmy wracali ze spaceru po mieście mokrzy i zziębnięci. I bardzo dobrze, bo przecież śmigus-dyngus ma nieść radość, a nie być źródłem czyjegoś utrapienia. A wy wciąż celebrujecie wielkanocne słowiańskie obyczaje?

Adam Braciszewski/
fot.pixabay, wikipedia

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wprowadź komentarz !
Podaj swoje Imię