GÓRA KALWARIA/POWIAT Jarosław Mazurkiewicz z Karoliny twierdzi, że na jego posesję trafiają zbłąkane pociski ze strzelnicy w Górze Kalwarii. Dzierżawcy torów dla amatorów strzelectwa obiecują poprawę zabezpieczeń obiektu
Ostatni ostry pocisk, który trafił na posesję mieszkańca Karoliny (prawdopodobnie do karabinka KBK AK), przedziurawił obudowę werandy z pleksiglasu i upadł na jej podłogę. – Nie wiem dokładnie, kiedy to się stało, bo nie jestem cały czas na miejscu, a pocisk i dziurę znalazłem kilka dni temu w trakcie sprzątania – opowiada mieszkaniec.
Jak na linii frontu
Jak przekonuje, problemy ze zbłąkanymi kulami karabinowymi, które ze świstem kończą lot na jego posesji (i dwóch sąsiednich), istnieje od lat.
– Ale w Polsce Ludowej było przyjęte, że wojsko robiło, co chciało i nikt nie ponosił konsekwencji. Wcześniej las był też gęstszy i więcej kul wbijało się w drzewa. Na nowo pociski zaczęły świstać na moim terenie dwa lata temu, kiedy starostwo wydzierżawiło kalwaryjską strzelnicę – mówi Jarosław Mazurkiewicz. Jak twierdzi, wiosną 2015 roku tuż przy głowie jego córki przeleciał pocisk, a dwa inne trafiły w drzewa. Wtedy te znalezione na działce „dowody” przekazał policji. Złożył również skargę do starostwa, pod którą podpisali się też sąsiedzi. Zażądał takich zmian na strzelnicy, aby mieszkańcy i inne osoby przebywające w Karolinie mogli czuć się bezpieczne. Policja umorzyła postępowanie nie znajdując winnych zdarzenia, a starostwo odpisało, że „strzelnica działa zgodnie z regulaminem, osoby korzystające z niej są pod nadzorem dzierżawcy obiektu, a strzelanie odbywa się przy zachowaniu środków ostrożności, a sama strzelnica jest prawidłowo oznakowana”.
– Nawet nikt się do mnie nie pofatygował, żeby zweryfikować moje słowa. Zbagatelizowali sprawę, tak jakbym wymyślił sobie wszystko i szukał sensacji – skarży się Jarosław Mazurkiewicz.
Mężczyzna pokazuje kilka dziurek w ścianie werandy i wgniecioną punktowo blachę na jej dachu. Policji prezentował też przestrzeloną deskę oraz wybite okienko. W sierpniu 2015 roku ponownie złożył skargę do starostwa, ponieważ kule znów zaczęły docierać na jego posesję z położonej ponad 1,5 km dalej strzelnicy.
– Wtedy jej dzierżawcy zainteresowali się sprawą i coś poprawili, bo było kilka miesięcy spokoju – przyznaje mieszkaniec. Ale problem powrócił. – Prowadzę gospodarstwo agroturystyczne, są u mnie grupy dzieci. Niech jakiś pocisk uderzy któreś w skroń czy oko i będzie tragedia. Chodzę zestresowany, zamiast normalnie pracować. To niebywałe, żebym w czasach pokoju był narażony na ostrzał – bulwersuje się Jarosław Mazurkiewicz. W ostatnich dniach do władz powiatu napisał kolejną skargę. „Znajdujemy się jak na linii frontu w czasie wojny!” – czytamy w niej.
Poprawią zabezpieczenia
Dzierżawcy strzelnicy w czerwcu kończy się umowa. Rada powiatu zgodziła się na jej przedłużenie. Ksawery Gut z zarządu powiatu zapewnia nas, że przy podpisaniu nowej umowy najemca zostanie zobowiązany do wykonania dodatkowych zabezpieczeń. Gut zapowiedział również, że ponownie zostanie powiadomiona policja. – Bo sami w żaden sposób nie rozstrzygniemy tej sprawy – tłumaczy.
Być może jednak stawianie najemcy obiektu pod ścianą nie będzie potrzebne. W trakcie wtorkowej rozmowy z naszym dziennikarzem, Marian Ślimak, dzierżawca obiektu, zapewnił nas, że w najbliższych dniach na strzelnicy zostaną podwyższone ziemne przechwytywacze na torze do strzelania z 50 metrów, bo jak podejrzewa, to jedynie z niego mogły „uciec” pojedyncze kule. Na torze 300-metrowym zwykle strzały oddawane są bardzo precyzyjnie i – jak słyszymy – nie ma szans, żeby kulochwyt przepuścił pociski.
– Aby jeszcze zminimalizować ryzyko, że jakaś kula wyleci poza strzelnicę, zakażemy używania na niej pocisków typu, który został znaleziony na werandzie pana Mazurkiewicza. Ten rodzaj ma już swoje lata i zdarza się, że częściej rykoszetuje.
Marian Ślimak poprosił również Jarosława Mazurkiewicza, aby natychmiast informował go, jeśli jakikolwiek pocisk pojawi się na jego posesji. – Będziemy natychmiast reagować – zapewnia.
Piotr Chmielewski