Dorastał w czasie wojny

0

PIASECZNO Henryk Rudziński urodził się w 1928 roku w Piasecznie przy ul. Pomorskiej. Gdy wybuchła II wojna światowa miał niespełna 11 lat. Jednak te tragiczne wydarzenia mocno zapadły mu w pamięć. Po 80 latach postanowił podzielić się swoimi wspomnieniami

– Byłem najstarszy z czworga rodzeństwa – zaczyna rozmowę, gdy siadamy przy kawie w ogrodzie koło domu przy ul. Dunikowskiego. – Mój ojciec został powołany do wojska, bronił twierdzy Modlin, a później trafił do niewoli.
Żołnierze bronili twierdzy od 11 września, przez 18 dni. Ostateczna kapitulacja nastąpiła głównie z powodu wyczerpania się amunicji, medykamentów i żywności. W obronie Modlina straciło życie ponad 2000 żołnierzy.
– Ojciec był przetrzymywany gdzieś po drugiej stronie Wisły, chyba koło Otwocka, ale tego nie jestem pewien – wspomina Henryk Rudziński. – Udało mu się stamtąd uciec, zdobyć cywilne ubranie i przemykając nocami dotrzeć do domu.
– Jako dziecko nie do końca miałem świadomość zagrożenia wojną – przyznaje nasz rozmówca. – Gdy już wybuchła, jako najstarszy byłem wysyłany przez matkę do Piaseczna po zakupy. Wówczas trudno było zdobyć jedzenie. Gdy z kolegą Władkiem zapytaliśmy w piekarni o chleb, to powiedziano nam, żebyśmy przynieśli mąkę to chętnie nam upieką.

Niemcy przyjeżdżają do Piaseczna

– Wspomnienia tamtych wydarzeń są wciąż bardzo świeże, ale nie pamiętam konkretnych dat, bo nie prowadziłem żadnych zapisków
– zastrzega Rudziński. – Kilka dni po wybuchu wojny wybraliśmy się z kolegą do miasta, żeby spróbować coś kupić i wtedy na rogu przy Kościele Św. Anny zobaczyliśmy motocykl z koszem, którym przyjechał Niemiec. Objechali nim miasto uważnie się rozglądając. Ludzie mówili, że to zwiad i rzeczywiście, później przyjechało dużo samochodów z niemieckimi żołnierzami. Zatrzymywali się naprzeciwko kościoła, byli mocno uzbrojeni w karabiny maszynowe, które porozstawiali na rogach ulic, między innymi przy Sierakowskiego. Jeden z karabinów wciągnęli na balkon budynku przy rynku, gdzie później znajdowała się komenda policji (dzisiaj mieści się w nim Przystanek Kultura). Żołnierze zaczęli chodzić po sklepach, bo niektóre wciąż były otwarte. Nie toczono wówczas żadnych walk, było spokojnie. Pilnowali tylko, by nie zbliżać się do ich samochodów, gdy jedna z kobiet przechodziła zbyt blisko to zaczęli krzyczeć i ją odganiać.
Opisywane wydarzenia prawdopodobnie rozegrały się 9 września, gdy Niemcy po zajęciu Góry Kalwarii bez żadnych walk wkroczyli do Piaseczna.

Polscy żołnierze w brzozowym lasku

– Na ulicy Pomorskiej starsza pani O. prowadziła niewielki sklepik – opowiada Henryk Rudziński. – W pobliżu spotkaliśmy polskiego żołnierza, który zapytał nas, gdzie można kupić papierosy. Wskazaliśmy mu sklep, a on wtedy zaczął wypytywać, czy przypadkiem nie byliśmy w mieście. Opowiedzieliśmy o niemieckich żołnierzach, którzy przyjechali. Wtedy zaprowadził nas na ul. 3 mają. Tam w niedużym, sosnowym lasku zatrzymało się nasze wojsko. W dużym namiocie dowódca zaczął nas wypytywać o tych Niemców. Gdy wszystko opowiedzieliśmy, kazał się wszystkim rozejść. Usłyszałem, jak powiedział „dziś w nocy się z nimi rozprawimy”.
Prawdopodobnie właśnie tej nocy polscy żołnierze usiłowali przedostać się z Piaseczna do Warszawy.
– Prawie nie spałem, słychać było strzały – relacjonuje Henryk Rudziński. – Widać było łunę, prawdopodobnie paliło się kilka domów. Gdy na drugi dzień wybrałem się do miasta, widziałem zniszczone tory kolejki wąskotorowej przy wiadukcie i martwe konie, które leżały przy ul. Sienkiewicza. Był upalny dzień, ich ciała zaczynały pęcznieć na słońcu. Wtedy też przy ul. Nadarzyńskiej napotkałem ciężko rannego polskiego żołnierza. Miał rozpruty brzuch i prosił, by go dobić. To było wstrząsające. Ludzie się bali, gromadzili się koło rannego, ale nie wiedzieli, jak zareagować. Dla tego człowieka nie było już ratunku, może by miał szansę w szpitalu. Wtedy zobaczyłem też drugiego żołnierza, który skądś wyszedł. Kobiety zaczęły krzyczeć, by uciekał. Później dopiero dowiedziałem się, że w walkach w Piasecznie zginęli zarówno polscy, jak i niemieccy żołnierze.
Wiemy, że podczas walk zginęło kilkunastu żołnierzy niemieckich. Następnego dnia Niemcy zastrzelili 7 mieszkańców Piaseczna i rozstrzelali 21 wziętych do niewoli żołnierzy polskich. W wyniku walk najbardziej ucierpiała zabudowa północnej części miasta: przy ul. Puławskiej, Warszawskiej, Chyliczkowskiej i Fabrycznej.

Pod ostrzałem z karabinu

Henryk Rudziński podzielił się z nami także wspomnieniami. z późniejszych wydarzeń. Nie potrafi jednak umiejscowić ich w czasie.
– Pamiętam pożar przy ul. Orężnej – opowiada. – Gdy usłyszeliśmy z kolegą strzały, poszliśmy zobaczyć, co się dzieje. Zobaczyłem jak palą się dachy stodół pokrytych słomą. Jeden z niemieckich żołnierzy strzelał. Uciekłem z matką i rodzeństwem. Schowaliśmy się w rowie 50 metrów dalej. Pamiętam, że wtedy niemiecki żołnierz śmiertelnie ranił przechodzącą kobietę, a ja pobiegłem do domu coś zabrać. Nie pamiętam, po co wróciłem, ale Niemiec mnie dostrzegł i puścił za mną serię tak, że zakurzył się piasek kilka metrów obok. Przewróciłem się, przeczołgałem się w bruździe i wróciłem do rodziny. Później dowiedziałem się, że u sąsiada w stodole spotykali się partyzanci, którzy jednego Niemca zastrzelili więc ci wzięli odwet.
– Przez lata chciałem się podzielić swoimi wspomnieniami – kończy opowieść nas rozmówca. – Pomyślałem, że przed 80. rocznicą wybuchu drugiej wojny światowej wreszcie muszę się zmobilizować i dlatego skontaktowałem się z redakcją, by swoją opowieścią dać świadectwo tamtych czasów.

Adam Braciszewski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wprowadź komentarz !
Podaj swoje Imię