GÓRA KALWARIA Na osiedlu Parcela, mieszka 91-letnia Elżbieta Wójcik-Wyrzykowska, która podczas II wojny światowej działała w konspiracji jako łączniczka.
Dziś Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. W gminie Góra Kalwaria nie ma jednak kombatantów, którzy po wojnie należeli do zbrojnego podziemia antykomunistycznego. Z okazji święta państwowego władze gminy chcą za to przedstawić losy mieszkanki, która walczyła z niemieckim okupantem. To bowiem najprawdopodobniej ostatnia w Górze Kalwarii osoba z taką kartą w biografii.
Elżbieta Wójcik-Wyrzykowska z domu Klein (kilka lat temu otrzymała awans do stopnia kapitana) w trakcie II wojny światowej zamieszkała w Górze Kalwarii. Była członkinią Narodowych Sił Zbrojnych – Samodzielnego Batalionu im. Brygadiera Mączyńskiego. Nosiła pseudonim Kaśka. Wstąpiła do ruchu oporu, mając zaledwie 14 lat!
MACHALIŚMY BOMBOWCOM
Przyszła na świat 22 maja 1929 roku w Młyńsku (województwo pomorskie). W roku 1933 rodzice, Edmund i Tekla, przeprowadzili się z obiema córkami do Piaseczna. Tu Elżbietę Klein zastał wybuch wojny.
– Pamiętam, jak któregoś dnia we wrześniu 1939 roku bawiliśmy się na podwórku i przelatywały nisko samoloty. Machaliśmy, dla zabawy. Potem dowiedziałam się, że to nie były samoloty polskie, ale niemieckie. Leciały, żeby bombardować Warszawę – opowiada pani kapitan. W Górze Kalwarii rodzina Kleinów osiadła w 1941 r. (przy ul. Pijarskiej).
W roku 1943 nasza bohaterka ukończyła szkołę powszechną, po czym w Arbeitsamcie (urzędzie pracy) skierowano ją na roboty przymusowe. Czternastolatka nie trafiła jednak do Niemiec. We wspomnianym urzędzie pracowała bowiem kobieta, członkini podziemia niepodległościowego, która znała właściciela młyna w Górze Kalwarii, gdzie zatrudniony był ojciec Elżbiety. Dzięki temu dziewczyna podjęła pracę w górskokalwaryjskim Domu Pomocy Społecznej – w szwalni.
CHODZIŁAM PO DACHACH, GRAŁAM W PIŁKĘ
Latem ’43 poznała Zygmunta Wyrzykowskiego, starszego o trzy lata. Działał w batalionie im. Mączyńskiego (pod pseudonimem Gryk). Po wakacjach Elżbieta zaczęła uczęszczać do szkoły handlowej w Warszawie – dojeżdżała wąskotorówką. Pewnego dnia w Baniosze żandarmeria niemiecka i granatowa policja na stacji kolejowej zorganizowały obławę.
– Zygmunt siedział w pociągu obok mnie. Widać było, że jest zdenerwowany. Przypuszczałam, że coś chowa, choć nie wiedziałam jeszcze, że jest w konspiracji. Powiedziałam, żeby włożył to do mojej torby. Tak zrobił i wtedy zorientowałam się, że szmatką owinięte były dwa pistolety – relacjonuje kombatantka.
– No i, tak jak się spodziewałam, mnie żaden z funkcjonariuszy nie przeszukał – dodaje, zapewniając, że nie odczuwała strachu. – Ja byłam taka, że się niczego nie bałam. Wchodziłam na dachy, na najwyższe drzewa – uśmiecha się.
Po tym zdarzeniu „Gryk” rozmawiał z kolegami z batalionu o możliwości przyjęcia nastolatki do konspiracji. – Znali mnie, bo kiedy mieszkałam w Piasecznie, grałam z chłopakami w piłkę nożną, znali też moją starszą siostrę, Halinę – mówi pani Elżbieta.
PISTOLETY W MĄCE
Zgodziła się, aby wstąpić do batalionu (do Wojskowej Służby Pomocniczej Kobiet) i zostać łączniczką. – Mój tata musiał wyrazić zgodę i zrobił to. W końcu pracował w młynie, którego właściciel, pan Proszewski, pomagał partyzantom – mówi 91-latka. Elżbieta „Kaśka” Klein przede wszystkim przekazywała broń żołnierzom podziemia z Lasów Chojnowskich. – Jeździłam ciuchcią, pistolety odbierano ode mnie w Żabieńcu. Tata mi pomagał. Pozwalał przechowywać przejmowaną przeze mnie broń w młynie, w maszynowni. Za to mama nie wiedziała, że jestem w konspiracji – opowiada kombatantka.
Przyznaje, że działalność podziemną traktowała poniekąd jak zabawę. Faktem jest jednak, iż ryzykowała życie. – Transportowałam raz z kolegą pięć pistoletów ukrytych w worku z mąką. W Żabieńcu Niemcy zrobili obławę. Wyszliśmy z pociągu, podszedł do nas niemiecki funkcjonariusz. „Co, szmugiel?” – zapytał. „Tak, tak, szmugiel!” – skłamałam. „Bo moja mama chora na tyfus!” – wymyśliłam. Niemiec się przestraszył, że się zarazi, i krzyknął do nas: „Uciekać! Szybko!”. Dzięki temu nic nam się nie stało i udało się uratować broń.
TO BYŁO NATURALNE
Wracają do znajomości Elżbiety i Zygmunta – kolega i koleżanka z konspiracji związali się ze sobą. Ale… kilkadziesiąt lat po wojnie. Za młodu ona wyszła za innego mężczyznę, on zaś ożenił się z inną kobietą, lecz oboje owdowieli i w 1986 roku wzięli ślub.
Drugi mąż mieszkanki Parceli już niestety nie żyje, kombatantka cieszy się jednak dwiema córkami i ich rodzinami. Doczekała się w sumie dwanaściorga wnuków i prawnuków!
Dwadzieścia lat pracowała w – nieistniejącym już dziś – młynie przy ul. Wyszyńskiego. Następnie była zatrudniona w sklepie przy ul. Kilińskiego i w zakładzie Hortex.
Należała do Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych oraz Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. Została odznaczona m.in. Krzyżem Narodowego Czynu Zbrojnego (przez prezydenta RP, 1995 r.) i Złotym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju (przez ministra obrony narodowej, 2017 r. )
Patrząc na panią kapitan i rozmawiając z nią, trudno uwierzyć, że liczy sobie prawie 92 wiosny. Mało tego, pani kapitan jest aktywna, szyje i uprawia nordic walking.
– Jak z perspektywy czasu patrzy pani na swoją działalność w czasie okupacji? – pytamy na koniec rozmowy w jej domu.
– Decyzja o wejściu do konspiracji była dla mnie czymś naturalnym. Nie miałam żadnych wątpliwości. Wyjątkowe mogło wydawać się tylko to, że byłam dość młoda. Tak jak już powiedziałam, traktowałam to w pewnym sensie jak zabawę. I się nie bałam – kończy weteranka.
Źródło: www.gorakalwaria.pl
..CHWAŁA BOHATEROM …