LESZNOWOLA Organizacja meczów piłki nożnej wiążę się z koniecznością zapewnienia grającym zawodnikom opieki medycznej. W niektórych klubach dbają o nią od lat te samy osoby, dla których udzielanie pomocy jest zdecydowanie czymś więcej niż pracą zarobkową. Jedną z nich jest Monika Zabielska, która związana jest z klubem FC Lesznowola od samego początku jego istnienia
Monika Zabielska pracuje w przychodni wojskowej jako pielęgniarka środowiskowa, a jej współpraca z FC Lesznowola zaczęła się przez przypadek. – Zadzwonił do nas prezes klubu (nieżyjący już Jerzy Boguta – przyp. red) i zapytał czy nie ma osoby, która by zechciała zabezpieczyć mecz – wspomina kobieta. – To było pierwsze oficjalne spotkanie w B klasie, od kiedy powstał klub (w 2012 roku).
Na dobre i na złe
Jak sama podkreśla, jest z drużyną zarówno gdy są porażki, jak i zwycięstwa.
– To nie jest tylko klub i opieka medyczna – tłumaczy Monika Zabielska. – Chłopcy wiedzą, że mogą do mnie zadzwonić o każdej porze dnia i w każdej sytuacji. Pomogę im nie tylko pod względem medycznym, ale i doradzę czy wspomogę w innych sprawach. Traktuję ich jak moje dzieci, z którymi jestem związana emocjonalnie. Zawsze mogą na mnie liczyć.
Pielęgniarka traktuje swoją działalność w klubie nie jako pracę, ale bardziej pasję. Widać to wyraźnie po tym, jak mocno przeżywa poszczególne mecze. Niekiedy krzyczy i gestykuluje bardziej sugestywnie niż trener czy ławka rezerwowych, bo boiskowe sytuacje potrafią się jej mocno udzielić. Istotna jest również dla niej atmosfera panująca w klubie. – Jeśli komuś się coś nie podoba, nie boimy się sobie tego powiedzieć – przyznaje Monika Zabielska. – Nigdy jednak nie usłyszałam od zawodników złego słowa. Nawet jeśli mają o coś do mnie pretensje, to rozmawiamy. Spędzamy ze sobą święta, dzielimy się jajkiem czy opłatkiem. Jeśli ktoś ma jakiś problem, wszyscy – tak samo jak na boisku – jesteśmy jak jeden mąż.
Trzeba to kochać
A jak wygląda jej praca w praktyce? Przede wszystkim wiążę się ona z dużą odpowiedzialnością – zwłaszcza gdy trzeba błyskawicznie podjąć decyzję o tym, czy np. wezwać karetkę. Pani Monika zaznacza również, że bardzo ważne jest to, by przez cały czas uważnie obserwować mecz. – To ogromny stres, ale jeśli ma się wiedzę i doświadczenie, to człowiek się nie boi – dodaje. – Ja się cały czas kształcę. Jestem magistrem zarządzania w służbie zdrowia, a oprócz tego mam ukończone różnego rodzaju kursy, w tym reanimacji i resuscytacji. Na co dzień pracuję z kolei jako pielęgniarka środowiskowa oraz zabezpieczam wszelkie imprezy wojskowe dla służb mundurowych w Warszawie.
Czy w związku z tym nie przeszkadzają jej koszarowe niekiedy maniery panujące na meczach?
– Nie, bo to są emocje i ja to rozumiem, ale też nie każda pielęgniarka ma predyspozycje do tego, by zabezpieczać mecze seniorów – wyjaśnia. – To trzeba po prostu kochać. Najważniejsze by być szanowanym i szanować innych.
Zazwyczaj w pracy jest miło i sympatycznie, ale na meczach zdarzają się i mniej przyjemne rzeczy. Kilka lat temu pani Monika miała taką sytuację, że jeden z zawodników drużyny przeciwnej nie zgadzał się na zejście z placu gry (żeby go opatrzyła) i rzucił w jej kierunku stek wulgaryzmów. – Wtedy mogłam liczyć na swoich chłopaków, którzy w każdym momencie będą mnie bronić – wspomina. – Nawet jeśli ktoś coś tam w nerwach powiedział, to nigdy nie zdarzyło mi się, żebym po meczu nie została przeproszona.
Czasem we znaki potrafią dać się również i kibice. Podczas meczu w B klasie zdarzyło się, że udzielała pierwszej pomocy jednemu z nich, chociaż nie należy to do jej obowiązków. Po bójce na stadionie jeden z panów rozciął drugiemu łuk brwiowy i… trzeba go było opatrzyć.
Piłkarze jadą na adrenalinie
Najgorszą rzeczą na meczach są jednak poważne kontuzje. Pani Monika wspomina zwłaszcza uraz bramkarza Krystiana Bartnickiego podczas meczu derbowego z Piasecznem sprzed kilku lat. – To była kontuzja kręgosłupa – zdradza pielęgniarka. – Na początku wydawało się, że to mógł być nawet paraliż. W takiej sytuacji człowiekowi przebiega w głowie tysiąc myśli – jaką ma podjąć decyzję i co zrobić, by nie zaszkodzić zawodnikowi. Trzeba więc mieć nie tylko zaufanie do siebie, ale i non stop się dokształcać. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby wszyscy zawodnicy zeszli bezpiecznie po meczu do szatni.
Kiedyś miała również sytuację, że piłkarz drużyny przeciwnej na własną prośbę wrócił kontuzjowany na boisko. Niestety, nie skończyło się to dla niego zbyt dobrze. – Jak się później okazało, miał złamanie śródstopia i stawu skokowego – wyjaśnia pielęgniarka. – Dopilnowałam, by sędzia wpisał do protokołu, że zawodnik wrócił do gry na własne życzenie. Piłkarz, który gra, jedzie na adrenalinie, ma inny próg bólowy i w ogóle nie musi odczuwać, że stało mu się coś poważnego. Dlatego powinien zaufać opiece medycznej, ale to był dorosły mężczyzna i podjął taką decyzję. Dopiero później mnie przeprosił i przyznał, że miałam jednak rację.
Praca pielęgniarki nie kończy się zresztą po ostatnim gwizdu sędziego. Bywa że dzwoni do zawodników i sprawdza, jak się potem czują. Dzwonią również i sami zawodnicy po urazie z prośbą o poradę – zwłaszcza gdy jadą na mecz wyjazdowy.
Warto tu być
Najpiękniejsza chwila w klubie dla pani Moniki związana jest z jej 45. urodzinami, kiedy to – przed meczem – dostała od swoich zawodników kosz z pięknymi różami, a pierwsza strzelona przez Lesznowolę bramka była zadedykowana specjalnie dla niej. – Dla takich chwil warto tu być – nie kryje wzruszenia kobieta. – Szczególne było również świętowanie awansów. Chłopcy wiedzą, że za każdy z nich mają u mnie obiecane ciasto „cycki murzynki”.
Z rozbawieniem wspomina również chwilę, gdy sędzia zapytał ją przed meczem czy jest tu w roli obserwatora czy służby medycznej. Arbitrzy nigdy zresztą nie podpadli pani Monice. – Uważam, że są to chłopcy na tyle odważni, żeby w dzisiejszych czasach sędziować mecze – przyznaje. – Ich decyzje nigdy mnie nie denerwują. Są młodzi i się uczą. Każdy ma prawo popełniać błędy, więc jeśli moi zawodnicy są zdenerwowani na sędziów, to próbuję to uspokoić.
Inna zabawna sytuacja była wówczas, gdy pewnego dnia Konrad Lutek, jeden z miejscowych piłkarzy, zamknął panią Monikę w szatni razem z drużyną przeciwną – pełną nagich, wybierających się akurat pod prysznic, zawodników.
– Jak zareagowali? – wspomina. – Bardzo sympatycznie. Oni mnie znali i wiedzieli, że nie krępuję się takich rzeczy.
Pielęgniarka nie kryje, że w FC Lesznowola planuje być „do końca świata i o jeden dzień dłużej”. – Nawet jeśli będę musiała siedzieć na tej ławce o balkoniku… – śmieje się.
Grzegorz Tylec