LESZNOWOLA 15 czerwca 1973 roku pod Wrocławiem rozpoczęła się próba bicia rekordu średniej prędkości na dystansie 25 tys. km, 25 tys. mil i 50 tys. km na Fiacie 125p. Rekord został pobity i przetrwał do dziś. Jednym z kierowców, którzy uczestniczyli w tym historycznym wydarzeniu, był Andrzej Aromiński, mieszkaniec Magdalenki
– Tym wydarzeniem żyła wtedy cała Polska – wspomina Andrzej Aromiński. – Pisały o tym wszystkie gazety, a w telewizji każdego dnia ukazywały się relacje z trasy.
Wszystko zaczęło się w roku 1952, kiedy to na podparyskim torze Linas-Montlhery francuska Simca-Aronde pobiła rekord średniej prędkości na dystansie 25 tysięcy kilometrów, 25 tysięcy mil i 50 tysięcy kilometrów. Simca osiągnęła średnią prędkość około 118 km/h. W 1963 roku rekord Simci poprawił minimalnie na dystansie 25 tysięcy mil Ford Cortina. Potem z rekordami tymi mierzyło się jeszcze kilka koncernów samochodowych, m.in. japoński Datsun. Bez powodzenia. W 1973 roku rekordy Francuzów miał pobić Polski Fiat 125p.
Mordercza próba
Biały Fiat 125p ruszył w trasę 15 czerwca 1973 roku. Próba odbywała się na wyłączonym z ruchu odcinku autostrady pod Wrocławiem. Pętla o długości 31 km (kierowcy pokonywali ją w 27-28 minut) została wcześniej zatwierdzona przez FIA – Międzynarodową Organizację Samochodową, rozstawiono na niej 20 punktów sędziowskich. Chodziło o to, aby sędziowie nawet przez moment nie stracili z oczu pędzącego samochodu.
Za kierownicą pojazdu co 3-3,5 godziny zmieniało się – jak określała ich ówczesna prasa – „siedmiu wspaniałych”. Zespół, który miał pobić rekord, dobierał Sobiesław Zasada – trzykrotny mistrz Europy. Znaleźli się w nim m.in. Robert Mucha – zwycięzca Rajdu Monte Carlo, Andrzej Jaroszewicz zwycięzca Rajdu Akropolis, syn PRL-owskiego premiera Piotra Jaroszewicza oraz mieszkaniec Magdalenki, Andrzej Aromiński – kierowca rajdowy i doświadczony mechanik. – Rok wcześniej bardzo pomogłem Sobkowi Zasadzie podczas Rajdu Monte Carlo, wymieniając w jego fiacie tylny most. Zaskarbiłem tym sobie jego zaufanie – wspomina Andrzej Aromiński. – Myślę, że właśnie dlatego zaprosił mnie do próby bicia rekordu średniej prędkości na Fiacie 125p.
Genialny mechanik Aromiński
Z wymianą tylnego mostu w Monte Carlo wiąże się bardzo ciekawa historia. Andrzej Aromiński wraz z ekipą wymieniali go na trasie rajdu, na stacji Esso. Wymiana trwała dokładnie 14 minut i 40 sekund, choć w warunkach warsztatowych operację taką wykonywało się nie krócej niż 3 godziny. – Obiecałem Sobkowi, że wymienię most w ciągu 15 minut, więc musiałem zdążyć – mówi Andrzej Aromiński. – A warunki do tego były naprawdę polowe. Mechanicy i obsługujący rajd dziennikarze podnieśli fiata na własnych rękach i podstawili pod niego puste kanistry po benzynie. Dopiero wówczas można było rozpocząć naprawę.
Podczas bicia rekordu w czerwcu 1973 roku również nie udało się uniknąć jednej poważnej awarii. Jednak, podobnie jak rok wcześniej, na miejscu był Andrzej Aromiński. W niedzielę, 17 czerwca po przejechaniu około 6 tys. km jeden z kierowców zasygnalizował, że samochód zaczął dymić i tracić moc. Po zjechaniu do namiotu serwisowego mechanicy znaleźli uszkodzoną świecę i wypaloną dziurę w denku trzeciego cylindra. – Przewidziałem to, wcześniej zabierając z fabryki komplet zapasowych tłoków – mówi Andrzej Aromiński. – W półtorej godziny usunęliśmy usterkę i można było kontynuować próbę. FSO było uratowane – dodaje ze śmiechem.
23 czerwca 1973 Fiat 125p przejechał dystans 25 tysięcy kilometrów ze średnią prędkością 138 km/h. Rekord Simci został pobity o ponad 20 km/h. 27 czerwca auto przejechało 25 tysięcy mil, a średnia prędkość przejazdu jeszcze odrobinę wzrosła, zaś trzy dni później Fiat 125p dojechał do mety, pokonując dystans 50 tysięcy kilometrów (średnia prędkość 138,27 km/h).
Bohaterski wyczyn
– To było wtedy ważne wydarzenie – wspomina po latach Andrzej Aromiński. – Wszyscy traktowali pobicie 20-letniego rekordu Francuzów jako wielki sukces. Wtedy też tak na to patrzyłem. W rajdach startowałem od 1968 roku, najpierw na Renault 8. Mistrzem Polski jednak nigdy nie zostałem. Traciłem tytuł przez pilotów – jeden się bał, przez drugiego dachowałem.
Andrzej Aromiński wspomina, że po pobiciu rekordu bardzo wzrosła sprzedaż Fiata 125p we Francji. – Nasz wyczyn był dla samochodu świetną reklamą – dodaje. – W nagrodę wszyscy dostaliśmy talony na fiata lub malucha. Ja się nie spieszyłem i swojego samochodu nie odebrałem. Za to w 1979 roku zgłosiłem się po talon na poloneza. Kupiłem go za 164 tysiące zł, a po czterech miesiącach sprzedałem za 400 tys. zł. Takie to były czasy… W każdym razie nasze trzy rekordy do tej pory nie zostały pobite. To cieszy.
Andrzej Aromiński w ostatnim rajdzie pojechał w 1977 roku, w styczniu 1982 roku został natomiast zmuszony do wyjazdu z kraju. Do Polski wrócił w roku 1989. Dziś ma firmę zajmującą się m.in. administrowaniem nieruchomościami. – Do tej pory zdarza mi się oglądać rajdy, bo to nieprzewidywalny sport – mówi. – Czasami lubię też pogrzebać przy samochodzie. Choć dzisiejsze auta są o wiele bardziej nowoczesne i nie ma przy nich za wiele do roboty, Fiat 125p był samochodem z duszą – dodaje, wyjmując z kieszeni miniaturowy model rekordzisty z 1973 roku, wyprodukowanego przez FSO.
Tomasz Wojciuk/ fot. Andrzej Aromiński