GÓRA KALWARIA Tygodniami ślęczą z pęsetą w dłoni budując miniaturowe światy w domowym zaciszu. W sobotę pokazali swoje dzieła na wystawie w Ośrodku Kultury. I zachwycili
Nad rzeką z żywicy rozpościera się most kolejowy. Za chwilę z gwizdem przejedzie po nim wyładowany pasażerami pociąg z logo InterCity na wagonach. Hałas nie robi wrażenia na wędkarzach plażowiczach, którzy poniżej przęseł leniwie spędzają czas. Więcej osób ogląda przepływającą między filarami barkę z napisem Góra Kalwaria. Ten obrazem to zaledwie ułamek makiety, który w zaciszu domowym stworzył 70-letni Stanisław Niziński z Tomic.
Nad miniaturowym światem pracuje od czterech dekad, stale coś poprawia i ulepsza. Samochodziki ciężarowe lub strażackie jeżdżą u niego po drogach jak zaczarowane. Jest tu prawie wszystko: zielona trawa, drzewa jak prawdziwe, wiadukt identyczny jak ten na ul. Pijarskiej w Górze Kalwarii, piaskarnia, rowerzysta, a nawet owieczki z pasterzem. – Rodzina mówi, że mam hopla – śmieje się pan Stanisław. Codziennie wieczorem, około godz. 20-21 zasiada w swoim królestwie, by budować i kleić. Potrafi tak do godz. 3 nad ranem. Cztery godziny później wstaje do pracy, ma firmę transportową.
– Podziwiam męża, że robi to wszystko z drobnych elementów, ale mnie tym nie zaraził. We wszystkich pomieszczeniach domu mam tego pełno. Jednak wolę, żeby Stanisław miał taką pasję, niż miałby gdzieś chodzić – mówi pani Maria, żona modelarza.
Dwa razy do roku hobbysta z Tomic wyjeżdża na wystawy w Poznaniu i niemieckim Lipsku, żeby poznać nowości i porozmawiać z podobnymi sobie pasjonatami. W sobotę do Ośrodka Kultury przywiózł tylko część makiet. Marzy mu się jeszcze budowa miniaturowego miasta. – To jest wszystko czasochłonne i zaczyna mi już brakować miejsca w domu – przyznaje.
Historia Ryszarda Lutomirskiego jest zupełnie inna. Do emerytury był prawnikiem. Wkrótce przed zakończeniem pracy przeprowadził się do Góry Kalwarii, gdzie kupił dom. I w nim zaczął spełniać swoje marzenia, czyli budować modele statków. Tak powstały w skali 1:250: transatlantyk Tytanik, podwodny U-boot 96, pancernik Bismarck i piękna, największa w XVIII wieku fregata Santisima Trinidad.
– Kupuję instrukcję, wiązkę listewek i sznurek do olinowania. Wszystko trzeba dociąć, skleić i pomalować, trwa to nawet pół roku. Trzeba być przy tym cierpliwym, a ja jestem cholerykiem. Jak jestem wkurzony, zaczynam dłubać i się uspokajam – tłumaczy 68-latek. Jak mówi, jego przykład pokazuje, że nigdy nie jest za późno „na taką frajdę”.
Znacznie skromniejszą ekspozycję zaprezentował w sobotę Sławomir Stróż, ale nie mniej ciekawą. Wzorując się jedynie na rysunkach książkowych zbudował chińską dżonkę rybacką pomniejszoną w stosunku do oryginału 120-krotnie.
Goście wystawy podziwiali również modele śmigłowców (latających) Adama Piekarniaka oraz wiele samolotów wykonanych w kalwaryjskiej modelarni przy ul. Pijarskiej 1A. Od 20 lat mistrzem w niej (i organizatorem trzeciej już wystawy) jest Arkadiusz Orliński. – Zazwyczaj po wystawie do naszego warsztatu przychodzą 2-3 nowe osoby, żeby zacząć przygodę z budową modeli – opowiada. Pan Arkadiusz sam zaczynał przygodę z małymi samolotami jako mały chłopiec. – Zobaczyłem kiedyś mały latający samolot i powiedziałem, że też chcę coś takiego mieć i zbudować. Uczyłem się wszystkiego z książek i gazet – opowiada.
Jednym z adeptów modelarni (która zaprasza od wtorku do piątku w godz. 16-20) jest 12-letni Wiktor Józefowicz. W sobotę pomagał dzieciom zbudować najprostsze modele latające – tzw. rzutki. – Zrobiłem już większą rzutkę, która jest bardziej jak latawiec i potrafi poszybować na kilkadziesiąt metrów. Następny będzie dron z kamerą – zdradza swoje plany chłopiec.
Podczas imprezy można było również wcielić się w pilota najróżniejszych samolotów. Oczywiście, na symulatorze.