Oddała swój dom mężczyźnie spotkanemu w pociągu

4

PIASECZNO W grudniu 2004 roku Aleksander Masłowski, repatriant z Kazachstanu, przyjechał pierwszy raz do Polski. Było to możliwe dzięki wielkiemu sercu mieszkanki Pilawy Haliny Jankowskiej, która podarowała rodzinie pana Aleksandra swój dom

Przed drugą wojną światową rodzina Aleksandra Masłowskiego mieszkała na Wołyniu. W latach 1936-1938, czyli w okresie wielkiego terroru, decyzją Józefa Stalina wielu Polaków zamieszkujących na terenie Związku Sowieckiego zostało zamordowanych lub przesiedlonych. Spotkało to także rodzinę pana Aleksandra, którą zesłano do północnego Kazachstanu.

Mieszkali w ziemiance

Mama opowiadała, że wysadzili ich w szczerym polu, pośrodku niczego – mówi nasz bohater. – W pierwszym roku moja rodzina wybudowała ziemiankę, w której udało jej się przeczekać zimę.
Klimat w tej części Kazachstanu jest bardzo surowy. Zima zaczyna się już we wrześniu i trwa do maja. Potem przychodzi upalne lato, które kończy się w połowie sierpnia. W pierwszym roku zesłania wielu Polaków zmarło. Ci, którzy przeżyli zimę, zaczęli budować domy. Wznosili je z „cegieł” wyrabianych z suszonej gliny zmieszanej z trawą. Potem w jednym takim domu mieszkały dwie rodziny.
Moja mama wyszła za mąż w roku 1950 za Polaka przesiedlonego z Wołynia, a w 1964 urodziłem się ja – opowiada Aleksander Masłowski. – Pracowaliśmy wszyscy w kołchozie. Tam gdzie żyliśmy uprawiano dużo pszenicy, owsa i jęczmienia. Hodowaliśmy też zwierzęta.

Zaczęli wracać do Polski

Na początku lat 90., już po upadku Związku Radzieckiego, repatrianci z Kazachstanu zaczęli wracać do Polski. Najpierw na studia przyjeżdżała tu zdolna młodzież, którą kwalifikowano na podstawie egzaminów.
Na przyjazd do Polski załapali się mój bratanek i siostrzeniec, którzy skończyli tutaj studia – mówi pan Aleksander. – Potem udało im się ściągnąć tu mojego brata Włodzimierza, który zamieszkał w Szamotułach pod Poznaniem. To było w 2000 roku.
W 2003 roku Włodzimierz Masłowski postanowił wybrać się do Kazachstanu, aby odwiedzić rodzinę, w tym pana Aleksandra, i groby bliskich. W pociągu poznał Halinę Jankowską, która jechała tam z pielgrzymką. Chciała też odwiedzić miejsca, do których byli zesłani Polacy. Włodzimierz Masłowski i Halina Jankowska szybko znaleźli wspólny język. Razem pojechali do Czkałowa (4700 km od Piaseczna), gdzie mieszkał pan Aleksander.
Pamiętam, jak pierwszy raz niosłem jej walizkę, była strasznie ciężka – opowiada nasz bohater. – Potem okazało się, że pani Halinka ma w niej kilkanaście butelek Muszynianki. Bała się, że w Kazachstanie nie ma dobrej wody, ale my mieliśmy własne źródełko i woda była niezwykle czysta. Pani Halina była nią zachwycona.

Zaproponowała zesłańcom
własny dom

Spędziliśmy razem kilka dni. W końcu, gdy ona i brat mieli już wracać, pani Halina zaproponowała, że zabierze nas do Polski, da dom i działkę. Byłem zdumiony, myślałem że się przesłyszałem – dodaje Aleksander Masłowski.
Mieszkanka Pilawy mówiła jednak poważnie. Jesienią 2003 roku gmina Piaseczno wysłała do Kazachstanu oficjalne zaproszenie. Jednak rodzina Masłowskich zjawiła się w Polsce dopiero w grudniu 2004 roku, bo kilka miesięcy wcześniej żona pana Aleksandra urodziła dwóch chłopców (dziś chodzą do technikum „na wiadukcie ”). Repatriant wspomina, że lokalna społeczność bardzo im pomogła. Duże było zwłaszcza zaangażowanie gminy, w tym sekretarza urzędu Arkadiusza Czapskiego i byłego burmistrza Józefa Zalewskiego.
Gmina pomogła nam też wyremontować dom w Pilawie, w którym mieszkamy do dziś – mówi pan Aleksander. – W jednym z pokoi do śmierci pomieszkiwała także pani Halina, która non stop kursowała między Piasecznem, a Warszawą, gdzie miała mieszkanie.

Niczego nie żałują

Halina Jankowska zmarła 28 maja 2006 roku w domu, który podarowała repatriantom ze wschodu. Miała 86 lat.
– To była osoba o wielkim sercu – podkreśla Aleksander Masłowski. – Bóg nam ją zesłał. Jak pojawiła się szansa wyjazdu, ani przez moment się nie wahałem. Kazachstan to nie jest dobre miejsce do życia. Tam w latach 90. było bardzo niebezpiecznie, po zmroku było strach wyjść na ulicę. Mnóstwo ludzi piło, było też strasznie dużo kradzieży. W Piasecznie jest inaczej. Cisza, spokój, tu nikt nikogo nie zaczepia, każdy pilnuje własnych spraw. Dzieci mogą chodzić do szkoły, a dorośli normalnie pracować.
Państwo Masłowscy mają czwórkę dzieci, dwoje jest już dorosłych. Do dziś pamiętają o Halinie Jankowskiej, często odwiedzając ją na wilanowskim cmentarzu, gdzie została pochowana.

Tomasz Wojciuk

4 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wprowadź komentarz !
Podaj swoje Imię