Straż pożarna to moje życie

1

KONSTANCIN-JEZIORNA Coraz więcej kobiet działa w strażach pożarnych, ale tylko jedna Ochotnicza Straż Pożarna w powiecie piaseczyńskim ma prezesa w spódnicy. Ta „spódnica” to jednak w przenośni – Justyna Ślusarczyk na strażackie akcje jeździ w spodniach i ciężkich buciorach. Zdarza się jej w środku nocy przyjechać do strażnicy w piżamie, a pożar gasić bez skarpetek

Justyna Ślusarczyk to niezwykła kobieta. Gdy 10 lat temu zaczynała działać w Ochotniczej Straży Pożarnej w Skolimowie nie przypuszczała, że zostanie wybrana na prezesa. Zaczynała jak wszyscy – od kursów. Najpierw podstawowego, później kolejnych, podnoszących jej wiedzę i kwalifikacje. Na pomysł wstąpienia do straży wpadła, gdy poznała wyjątkowego strażaka – swojego przyszłego męża. Żyłkę społeczniczki miała przez całe życie, ale wcześniej nie pomyślała o tym, by wiązać się z pożarnictwem. Gdy w OSP Skolimów przyszedł czas na pokoleniową zmianę, ochotnicy postawili na kobietę. Justyna Ślusarczyk na walnym zebraniu jako pierwsza kobieta w naszym powiecie została prezesem OSP. Czym zajmuje się na co dzień?

Chwile próby, chwile grozy

– Mam dużo pracy administracyjnej i dużo roboty papierkowej – przyznaje prezes Ślusarczyk. – Reprezentuję OSP, staram się pozyskiwać środki zewnętrzne, pilnować czy wszyscy mają badania, kursy, recertyfikacje.
Jednak gdy zawyją syreny pani prezes wskakuje w rynsztunek bojowy i ramię w ramię z mężczyznami niesie pomoc. Swojej pierwszej akcji nie pamięta, ale nigdy nie zapomni pierwszego praktycznego testu – nie tylko sprawności, ale i przygotowania psychicznego.
– Palił się pustostan przy ul. Grodzkiej i trzeba było wejść do budynku – opowiada. – Wyposażona w aparat ochrony dróg oddechowych postanowiłam spróbować swoich sił i przekonać się, czy sprostam temu zadaniu. W oczach kolegi z zawodowej straży pożarnej dostrzegłam wątpliwości. Ale nie poddałam się. Mimo dużego zadymienia poradziłam sobie z wyzwaniem i stresem. Dałam radę – dodaje z dumą.
Podczas akcji pożarniczych przeżyła też chwile grozy.
– Przy okazji gaszenia innego pustostanu cały budynek objęty był pożarem – wspomina prezes Ślusarczyk. – Mąż wszedł do środka. Wiedziałam, że powietrza w aparacie starcza na 15-20 minut. Gdy ten czas minął zaczęłam się mocno niepokoić. Dlaczego oni jeszcze nie wychodzą? Każda dodatkowa minuta wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Zadymienie było ogromne, a adrenalina ściskała gardło. Na szczęście akcja zakończyła się pomyślnie i nic się nikomu nie stało.

Ciężka praca na kobiecych barkach

– Każdy dźwięk syreny wywołuje skok adrenaliny i mrowienie na karku – przyznaje strażaczka. Jako szczególnie ciężką akcję wspomina gaszenie pożaru łąk w Habdzinie.
– Gdy tylko stłumiliśmy ogień, zaczynało się rozpalać w innym miejscu – opowiada. – Byłam w rocie (w parze – przyp. red) z koleżanką. „Tylko nie zostawajcie w dymie” słyszeliśmy co chwilę upomnienia naszych kolegów. Akcja była nie tylko wyczerpująca fizycznie, ale wymagała też dobrej strategii i szerszego oglądu sytuacji. Na każdy podmuch wiatru czy wybuch nowego ogniska zapalnego trzeba było odpowiedzieć natychmiastową i dobrze przemyślaną reakcją.
Gaszenie pożaru łąk trwało w sumie prawie tydzień.
– Mundur jest ciężki, a buty niewygodne – przyznaje strażaczka. – Po tej akcji byłam ledwo żywa – spocona, zmęczona, umazana w popiele, który wchodził wszędzie, wbijał się pod ubranie i zmieniał w tłustą, kleistą maź. Nogi poocierane do krwi, ból mięśni i wyczerpanie. Ale to nic w porównaniu z olbrzymią satysfakcją, którą daje udział w takich akcjach – podkreśla pani Justyna.



Strażacka rodzina i drugi dom

Oprócz wyjazdów do pożarów, kolizji i wypadków czasami zdarzają się bardziej nietypowe akcje.
– Do nich z pewnością należy wyciąganie toi toia z Jeziorki, albo truchła łosia – mówi kobieta. – To zwierze było duże i bardzo ciężkie.
Ochotnicza Straż Pożarna to nie tylko służba chroniąca zdrowie, życie i dobytek lokalnej społeczności, ale także stowarzyszenie integrujące mieszkańców. W strażnicy przy ul. Pułaskiego działa kulturalny klub „Drabina” oraz klub emerytów i rencistów.
– Łączy nas nie tylko przyjaźń. Między strażakami tworzy się wyjątkowa wspólnota – mówi prezes Ślusarczyk. – W straży nie jestem sama. Pomocą służą koledzy strażacy, na których zawsze można liczyć. Ta strażnica to nasz drugi dom. Tu się spotykamy, tu gotujemy, rozmawiamy, organizujemy różne akcje dla lokalnej społeczności. Bywa, że moja najmłodsza córka odrabia tu lekcje, gdy ja akurat mam dyżur.
Justyna Ślusarczyk poza działalnością w straży jest także matką trojga dzieci. Działalność w OSP wymaga poświęcenia, ale gdy naprawdę się chce, można wszystko pogodzić. Najstarszy syn pani Justyny również jest strażakiem, młodszy wstąpił już do Młodzieżowej Drużyny Pożarniczej.
– Namawiamy też najmłodszą córkę, ale na razie bezskutecznie – śmieje się pani Justyna. Gdy zawyją syreny, wsiada z mężem i synem do auta. Mkną do Skolimowa, by tu przesiąść się do wozu bojowego i ruszyć z pomocą potrzebującym. – Latem mam przygotowany skuter, który pozwala mi dodatkowo skrócić czas dojazdu zatłoczonymi ulicami – dodaje.

Balsam satysfakcji koi wszystkie bóle

Praca w Ochotniczej Straży Pożarnej to służba 24 godziny na dobę. Społeczna, charytatywna, bezinteresowna. Strażacy mają co prawda wypłacany ekwiwalent, ale jak przyznaje pani prezes nie są to pieniądze, z których można by się utrzymać. A to co zarobią zwykle wrzucają do wspólnego worka, zbierając na doposażenie strażnicy czy zakupienie nowego sprzętu.
– Najgorzej gdy syrena wyrywa ze snu koło trzeciej w nocy – przyznaje kobieta. – Człowiek otwiera oczy i przez chwile nie wie, co się dzieje. Każda sekunda jest cenna. Zdarzyło mi się przyjechać do remizy w piżamie, szlafroku, albo… bez skarpetek.
– A strażackie buty braku skarpetek nie wybaczają! – śmieje się pani Justyna. – Szczególnie, gdy dostaje się do nich woda, robią się twarde i chropowate. Zdzierają stopy do krwi.
Podczas jednej z akcji gaśniczych mieszkanka przyglądająca się pracy strażaków zwróciła uwagę na lekko utykającą ochotniczkę.
– To przez brak skarpetek poocierały mi się nogi – przyznała, a chwilę później jej rozmówczyni przyniosła dwie pary nowych skarpetek. – To było niezwykle miłe – wspomina pani prezes.

Czy powstanie drużyna kobieca?

Prezes Justyna Ślusarczyk bardzo sobie chwali współpracę z gminą Konstancin-Jeziorna, która w dużej mierze finansuje działalność OSP. Oprócz przychylności władz, może też liczyć na pomoc mieszkańców oddających jeden procent podatku na rzecz ochotników.
– Wciąż pojawiają się nowe potrzeby – przyznaje pani prezes. – Chcielibyśmy zakupić podnośnik, nieustannie doposażamy się w nowy sprzęt, tak byśmy byli przygotowani do udziału w każdej akcji na terenie naszej gminy, a jak będzie trzeba to także poza jej granicami. W planach jest modernizacja i przebudowa siedziby strażaków. Tego zadania podejmie się konstanciński samorząd. Wśród najbliższych planów jest utworzenie kobiecej drużyny wyjazdowej.
– W tej chwili jesteśmy we dwie, ale chcą do nas dołączyć cztery dziewczyny z klubu kulturalnego „Drabina” – mówi Justyna Ślusarczyk. – Mam nadzieję, że do końca roku uda nam się sformować szyki kobiecej drużyny.
Jakie warunki musi spełnić kobieta by przystać do ochotniczych strażaków?
– Trzeba przede wszystkim bardzo chcieć i liczyć się z tym, że to dość czasochłonne zajęcie – odpowiada pani prezes. – To idealna praca dla ludzi, którzy lubią pomagać innym i nie potrafią przejść obojętnie, gdy komuś dzieje się krzywda. Nieważne czy masz gorączkę 39 stopni, jesteś już w piżamie czy musisz wyłączyć gotujący się obiad. Gdy zawyją syreny, rzucasz wszystko i jesteś gotowa nieść pomoc innym.

Kamil Staniszek

Jak straże pożarne mogę skorzystać z powiatowego budżetu obywatelskiego?

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wprowadź komentarz !
Podaj swoje Imię