Strzelić jedno, ale najlepsze

0

POWIAT/PRAŻMÓW Leonard Siemaszko portretował Józefa Piłsudskiego. Zbyszko Siemaszko dokumentował Warszawę po wojnie. Filip i Maciej wraz z żonami kontynuują rodzinną tradycję na warszawskiej Ochocie. Wkrótce studio planują założyć także w Łosiu

To już sto lat rodzinnego interesu i wspólnej, wielopokoleniowej pasji. Leonard Siemaszko, pradziadek obecnie zarządzającego studiem fotograficznym Filipa, sztuki fotografii uczył się siedząc na niewielkim krzesełku na Placu Czerwonym w Moskwie, fotografując spacerujących generałów. Dzięki temu ustabilizował się finansowo. Tak zdobył serce Tatiany (a właściwie przychylność jej ojca), z którą zaraz po ślubie wyjechali do Wilna i tam założyli swój pierwszy zakład fotograficzny. Los pchnął ich wkrótce do Polski, najpierw do Katowic, potem Warszawy, w końcu podwarszawskiego Zalesia Górnego. Tu przebywali potem jego synowie, Zbyszko Siemaszko, legenda polskiego fotoreportażu, dokumentujący powstającą z gruzów Warszawę oraz Henryk, znany inżynier raczkującej technologii komputerowej.

Zbyszko Siemaszko, autoportret

Miastowe zwierzę
Zbyszko, mimo natury wolnego strzelca, wiele lat przepracował w duecie z synem. Był człowiekiem ruchliwym, silnym, nie przepadającym za portretowaniem i utrwalaniem na kliszy malowniczych pejzaży. Z Zalesia Górnego wymykał się ze swoim trzydziestokilogramowym Linhofem, by gdzieś na warszawskich dachach czekać na idealne zdjęcie.

– Tych wówczas nie robiło się setek – wyjaśnia Filip Siemaszko. – Miał kliszę, czekał na „ten moment”. Miał jedną zasadę: „strzelić jedno zdjęcie, ale najlepsze”.

Fotografia architektury, którą w głównej mierze uprawiał, wymagała precyzyjnego kadrowania. W jego zdjęciach wszelkie linie budynków łączą się w jedną, harmonijną kompozycję. – Dobre zdjęcie to równe zdjęcie – opowiada Filip. – To była naczelna zasada dziadka.

Zbyszka Siemaszko rzadziej można było znaleźć w tłumie lub centrum wydarzeń
Zbyszka Siemaszko rzadziej można było znaleźć w tłumie lub centrum wydarzeń

– Zbyszka Siemaszko rzadziej można było znaleźć w tłumie lub centrum wydarzeń. Jego miejscem pracy były wszelkie warszawskie wysokości, dachy budynków, balkony. Dzięki tej perspektywie uzyskiwał charakterystyczną dla siebie panoramę miasta, dziś uznawaną za kanon polskiego fotoreportażu. Kierował się precyzją i niebagatelną jakością artystyczną. – Tata opowiadał mi, że niejednokrotnie rozkładali z dziadkiem sprzęt, ale ten po chwili namysłu oznajmiał, że będą się zwijać. Mówił „nie dziś”.

Dobry fotograf to nie tylko dobre oko. To także duża doza cierpliwości, trochę szczęścia i duże jaja – mówi Filip Siemaszko. – Jest taka historia, że dziadek wziął mojego tatę na zdjęcia samolotowe do Częstochowy. Było wietrznie, pilot nie chciał lecieć, ale w końcu uległ. Dziadek, przyczepiony na szelkach, połową ciała wisiał poza kokpitem i robił zdjęcia. Mój tata zmieniał klisze. Regularnie rzucało nim o sufit. Pilot wrócił blady, a tata od tamtej pory nie wsiadł do samolotu.

Leśny plener
A w Zalesiu Górnym? Mimo że nie był fanem fotografii krajobrazu, nieliczna dokumentacja okolic zachowała się w rodzinnym albumie.
– Najciekawsze są jednak sesje, które dziadek organizował w Zalesiu z partyzantami – opowiada Filip. – To spory materiał.
Dom w Zalesiu był jego urokliwym azylem, w którym najchętniej przyjmował gości i wspólnie z nimi spędzał chwile wolny czas.
– Dziadek był bardzo gościnny – opowiada Filip. – W ogóle my, Siemaszkowie, lubimy biesiadować. To nasza cecha charakterystyczna.
Filip Siemaszko to już czwarte pokolenie fotografów. Z wykształcenia psycholog, fotografii uczył się sam. Specjalizuje się przede wszystkim w obróbce zdjęć. Warszawskie studio na Ochocie prowadzi z mamą. – Przez dłuższy czas broniłem się przed fotografią rękami i nogami– opowiada. – Wciągnęło mnie po jakimś czasie. Teraz to moje główne zajęcie. Pracuję na szczęście z mamą, która ma świetne oko.
Filip Siemaszko część rodzinnego biznesu chce przenieść do Łosia, gdzie wraz z żoną, profesjonalną i zapaloną fotografką, mają otworzyć studio plenerowe. Tu będą powstawały sesje ślubne, rodzinne czy modelingowe. – W Łosiu zdarza się takie światło, że szczęka opada – podkreśla Filip Siemaszko. – W planach również ciemnia i fotografia analogowa. Będzie z duszą.

Natalia Brzozowska

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wprowadź komentarz !
Podaj swoje Imię