GÓRA KALWARIA Ich dziadków przed II wojną światową Stalin zesłał w bezkresne stepy Kazachstanu za to, że byli Polakami. Od wtorku mieszkają w byłym „koszarowcu” i nie mogą nacieszyć się z powrotu do kraju przodków
Rodziny repatriantów z Kazachstanu, Uzbekistanu i Krymu sprowadziła do Polski Fundacja Leny Grochowskiej. Organizacja na długie lata wydzierżawiła budynki powojskowe w centrum Góry Kalwarii. W jednym powstał hotel, a w drugim urządzono 32 mieszkania (większość jest na wynajem). We wtorek do dziewięciu wprowadziły się rodziny Polaków, których przodkowie zostali przymusowo wywiezieni przez Sowietów na obcą ziemię. Taki los spotkał dziadków i rodziców Bronisławy i Wiktora Ilnickich, których familia do 1936 roku mieszkała na polskich Kresach – obok obecnych ukraińskich miast Chmielnicki i Żytomierz.
– Mama i tata mieli po 5-6 lat, kiedy ich wywieziono do północnego Kazachstanu, do Czkałły, gdzie latem żar leje się z nieba, a zimą zwykle jest ponad 40 stopni mrozu – opowiada pani Bronisława ładną polszczyzną. – Dziadkowie i rodzice dbali, żebyśmy w domu mówili po polsku, obchodzili polskie święta, uczyli nas obyczajów. W kościele msze też odbywały się w naszym języku, bo dużo było Polaków w okolicy.
Małżeństwo z 22-letnią córką, która właśnie zaczęła studia na Uniwersytecie Warszawskim, jest w naszym kraju od połowy marca, do poniedziałku pomieszkiwali w Konstancinie-Jeziornie.
– Jesteśmy zachwyceni mieszkaniem w Górze Kalwarii, w pełni wyposażonym. Z ludzi w mieście też. Są bardzo mili, w sklepie i na ulicy. Liczymy, że będą nam pomagali w przyzwyczajeniu się do życia w tym miejscu – ma nadzieję. Pan Wiktor, inżynier mechanik szuka obecnie pracy, pani Bronisława chwyta się na razie dorywczych zajęć. Przed wyjazdem w Kazachstanie pracowali w stacji meteorologicznej.
Dzięki, dzięki i jeszcze raz dzięki
Nieco inaczej ułożyły się dzieje rodziny Czumak, która, aby zamieszkać w Górze Kalwarii przebyła 5 tys. km, aż z Taszkientu, stolicy Uzbekistanu. W 1886 roku protoplasta rodu jako rekrut rosyjskiej armii wraz z rodziną został przeniesiony spod Lublina do Turkmenistanu. Do kraju pradziadków pierwszej udało się wrócić Svietłanie, od 4 lat studentce europeistyki w Warszawie. Od kwietnia, dzięki Fundacji Leny Grochowskiej, po 7 latach starań, do Polski przyjechała reszta rodziny. Babcia, rodzice, siostra i brat.
– W Taszkiencie chodziliśmy do polskiej szkoły. Jednak po przyjeździe tutaj było trochę ciężko, bo wszystko tu jest inne, łącznie z europejskim ubraniem – mówi Svietłana.
Jej brat Artiom jest pierwszym repatriantem, który rozpoczął naukę w miejscowej szkole „Dwójce”. W nauce pomaga mu mama, która na razie nie pracuje. Chłopiec bardzo się stara, szybko zapamiętuje polskie słówka, dlatego dostaje już piątki i szóstki. Kilkoro uczniów rodzin ściągniętych ze Wschodu uczy się także w liceach w Piasecznie i Górze Kalwarii oraz podstawówce w Czersku. W „koszarowcu” zamieszkała też uśmiechnięta rodzina Siabro, która przyjechała z Krymu. Matka pana Waldemara, głowy rodziny wywodzi się z Iwaszkiewiczów, w 1939 roku wywieziono ją z rodziną oraz sąsiadami z Brześcia nad Bugiem. We wtorek tata przyszedł ubrany w dres z orłem na piersi, a mama i dwie córki w stroje ludowe miejscowego zespołu Kalwarki. Towarzyszyły im jeszcze dwie najmłodsze dziewczynki. Oni zdążyli wtopić się już w miejscową społeczność, w Czersku mieszkali przez 4 lata.
– Dzięki, dzięki i jeszcze raz dzięki. Innych słów nie mamy – mówi pan Waldemar, pracownik hotelu Arche Koszary, zapytany o to, jak żyje mu się w naszej okolicy.
Tu spotkacie przyjaciół
Władysław Grochowski, reprezentujący fundację żony we wtorek przepraszał, że mieszkania przy ul. Saperów zostały oddane z rocznym opóźnieniem i zapewnił repatriantów, iż organizacja czuje się za nich odpowiedzialna i będzie ich wciąż wspierać.
– Zajęliśmy się sprowadzaniem Polaków zza wschodniej granicy, bo przeczytałem w gazecie, że nasze państwo ma z tym problem. Ogólnie lubię mentalność ludzi ze Wschodu. Generalnie też zajmuję się trudnymi sprawami, którymi nie chcą zająć się inni. Tak stało się w przypadku repatriantów, jak i remontu budynków powojskowych Górze Kalwarii, które przez 15 lat niszczały – mówi naszemu dziennikarzowi.
Fundacja sprowadziła do Polski łącznie 18 polskich rodzin, połowa z nich zamieszkała w Górze Kalwarii. – Nie chcemy, aby było ich tu więcej, żeby nie tworzyć czegoś w rodzaju getta – tłumaczy
We wtorek Władysław Grochowski, burmistrz Dariusz Zieliński i wicestarosta Arkadiusz Strzyżewski przecięli wstęgę do wyremontowanego „koszarowca”. Potem rodzinom uroczyście rozdano klucze do mieszkań i drobne upominki.
– Jestem przekonany, że Góra Kalwaria będzie tym miejsce, w którym spotkacie przyjaciół i spełnicie swoje marzenia, i że za kilka tygodni powiecie, że to wasze miejsce – życzył burmistrz i zapewnił, że w Górze Kalwarii repatrianci otrzymają wszelką pomoc.