KONSTANCIN-JEZIORNA Flis Festiwal w Gassach, to jedna z nielicznych imprez, podczas których przeszłość można poczuć nie tylko pod nogami – stąpając po tradycyjnych drewnianych łodziach – ale i w… kubkach smakowych
Jeszcze kilka lat temu Urzecze było zapomniane. Z odmętów niepamięci wydobył je Łukasz Maurycy Stanaszek. Obecnie folklor nadwiślańskiego mikroregionu – od ujścia Pilicy po Saską Kępę – przeżywa renesans. W sobotę w Gassach, dokąd przybyło rzeką kilkanaście drewnianych łodzi, strugano elementy ich wyposażenia, śpiewano flisackie pieśni i w końcu rozsmakowywano się we flisackich zupach gotowanych w kociołku na ogniu i powidłach z buraka cukrowego.
Wisła zawsze mnie ciągnęła

– Kocham Wisłę i pływanie po niej – wyznaje Wojciech Trela, kierowca z Sandomierza. Do Gassów w sobotę dopłynął wraz z załogą dubasem pachnącym nowością. Takie łodzie pływały po Wiśle 300-400 lat temu. Replika dawnej jednostki niebawem będzie woziła turystów w Sandomierzu. – Jest jedna różnica. Ona ma motor, a kiedyś dubasy napędzały żagle lub wiosła, gdy spływały ze zbożem, solą czy piachem w stronę Gdańska. Teraz bez silnika nie poradzilibyśmy sobie – przyznaje pan Wojciech. Nie on jedyny w Gassach był w sobotę po raz pierwszy. Tuż obok ochrzczona i oficjalnie nazwana została pychówka (czyli łódź wiosłowa) przybyła z Czerwińska nad Wisłą. – Mówimy na nią Orleanka, bo z polską wystawą ta łódź wędrowała nad Loarę, do Orleanu – wyjaśnia Wojciech Wangryn, właściciel pychówki. Kiedyś znajomy zabrał go w rejs po Wiśle i tak rozmiłował się w pływaniu po rzece. Orleankę kupił pół roku temu. – Zawsze marzyła mi się swoja łódka – zdradza.

Własna łódka śniła się też Markowi Byliniakowi z Warszawy. W końcu sobie ją wydłubał z pnia topoli. Wcześniej czytał książki o Syberii (gdzie dłubanki są popularne) i pooglądał rysunki. – Jestem ogrodnikiem, kiedy dostałem zlecenie na wycięcie dużego drzewa, pomyślałem, że będzie idealne na dłubankę – opowiada. Łódka udała się. W sobotę pan Marek wiosłował po zatoczce w Gassach tuż obok kanadyjki przywiezionej z Krakowa. Michał Oramus, miłośnik kultury Indian, pokonał nią wiele rzek w Polsce i na północy Europy. – Jednak uwielbiam Wisłę, na zachód od Uralu to ostatnia tak dzika rzeka. Jest piękna – oznajmia.
Flis Festiwal ma swoich stałych bywalców – ludzi rzeki. Przodkowie Sławomira Cyniaka mieszkali jeszcze w XVIII wieku w osadzie Rybitwa na warszawskim podzamczu. – Zawsze mnie dziwiło, czemu mnie tak Wisła ciągnie – żartuje. Po latach przerwy, na stałe wrócił nad rzekę. Pływa na galarze oraz naprawia łodzie.
Sytocha i siuforek robią furorę

Kiedy panowie byli zajęci opowieściami o flisackich przygodach na Wiśle, kilkaset metrów dalej, w kociołkach warzyła się dla nich zupa gulaszowa oraz siuforek, czyli zupa rybna. Goście imprezy, którzy skosztowali obydwu tradycyjnych potraw z Urzecza, wychwalali kucharki pod niebiosa. – Reaktywowaliśmy obie łużyckie zupy po dziesiątkach lat – mówi Grażyna Leśniak, współzałożycielka Fundacji Szerokie Wody będącej jednym z organizatorów Flis Festiwalu. – Na Urzeczu kuchnia zależała od rzeki, tak jak i wiele innych rzeczy. „Gdyby Wisła nie topiła, łużycanka by w złocie chodziła” – przytacza przysłowie. – Po naszej stronie Wisły żywiono się głównie pszenicą i ziemniakami – opowiada pani Grażyna.

Stąd jednym z głównych łużyckich dań jest sytocha, czyli budyń ziemniaczany okraszony skwarkami, żeby najeść się szybko i do syta. Na sobotę sytochę przygotowały ubrane w regionalne stroje panie z zespołu Łużycanki. – Pamiętałam jej smak z dzieciństwa, mama ją gotowała, gdy szybko wracała z pola. Kiedy pan Stanaszek wskrzesił Urzecze, poprosił mnie, abym ugotowała sytochę – opowiada Marianna Cecylia Węcławiak z Gassów. – Na pierwszy Flis Festiwalu ta potrawa wydawała nam się trochę niewyględna. Jednak teraz ją wszyscy faworyzują, biorą nawet w słoiki i wiozą do Warszawy, żeby podzielić się z rodziną, dać na spróbowanie – mówi śmiejąc się.
Sytocha, tak jaki i aromatyczny barszcz chrzanowo-buraczany już są na liście mazowieckiego dziedzictwa kulturowego. W sobotę uczestnicy imprezy zajadali się także łużyckimi pierogami z kapustą, grzybami i mięsem. – Na dożynkach prezydenckich w Spale czy wojewódzkim święcie plonów łużyckie potrawy zrobiły furorę – mówi Grażyna Leśniak.
czestnicy VI Flis Festiwalu mogli też samodzielnie zmielić zboże w żarnach, a potem spróbować podpłomyków z tej mąki lub posmakować konfitur z buraków cukrowych, które onegdaj gotowali nadwiślańscy osadnicy, a teraz zaczęli produkować Andrzej i Tomasz Ciołkowscy z okolic Pszasnysza.
A tego wszystkiego można było kosztować słuchając muzyki flisackiej oraz łużyckiej. Na zakończenie w sobotę zagrały folkowe zespoły Hambawenah oraz Kapela ze Wsi Warszawa. Łodzie odpłynęły z Gassów po niedzielnej mszy św. Festiwalowi patronował Kurier Południowy i portal PiasecznoNEWS.pl.