– I torebkę poproszę – zwróciłem się do ekspedientki w Żabce. Kobieta podała mi foliową torebkę, po którą wyciągnąłem dłonie uwięzione w foliowych rękawiczkach. Ofoliowanymi palcami zacząłem bezskutecznie siłować się z torbą, by ją otworzyć i włożyć do niej zakupy.
Mężczyzna stojący w kolejce dwa metry za mną chrząknął zniecierpliwiony, a kobieta stojąca dwa metry za nim zaczęła nerwowo przestępować z nogi na nogę. Wstrzymałem oddech i wbrew zaleceniom sanepidu wystawiłem język na brodę. Zacząłem miętosić foliową torebkę pocierając kciukami o palce wskazujące. Wszystko na nic – ofoliowane paluchy ślizgały się po foliowej torebce, która nie okazywała miłosierdzia i wciąż pozostawała zamknięta nie pozwalając schować zakupów.
Ludzie stojący przed sklepem zaczęli zaglądać przez szybę.
– „Dlaczego on się tak guzdra?”,
– „Dlaczego zapłacił i nie odchodzi od kasy?”,
– „Ile tu kur… jeszcze mamy czekać?” – ich niewypowiedziane pytania godziły mnie w plecy i tył głowy jak strzały ludzi szeryfa, kierowane w stronę Robin Hooda osaczonego na szczycie wzgórza.
Poczułem krople potu na czole i dla odmiany zacząłem dmuchać w kierunku torebki foliowej by zechciała się otworzyć. Mężczyzna stojący dwa metry za mną skrzywił się i zrobił krok do tyłu, kobieta stojąca dwa metry za nim spojrzała na mnie z oburzeniem.
„To karygodne! To niehigieniczne! To godzi w poczucie bezpieczeństwa publicznego”.
Zarumieniłem się zrozpaczony i spojrzałem bezradnie na ekspedientkę. Mężczyzna stojący trzy metry za mną zacisnął pięść, kobieta stojąca dwa metry za nim chwyciła za szyjkę butelki octu, którą miała w koszyku. Tłum na zewnątrz zafalował.
„Ukamienujmy go!” – wydawało mi się, że usłyszałem czyjś krzyk.
I wtedy zdarzyła się katastrofa. Poczułem, ża zaczyna nieznośnie swędzić mnie nos. W pierwszym odruchu chciałem się podrapać, ale w porę uświadomiłem sobie, że to może stać się iskrą zapalną, która doprowadzi do wybuchu i cały świat pogrąży w chaosie. Ze wszystkich sił zacisnąłem dziurki w nosie i rzuciłem ekspedientce błagalne spojrzenie.
Kobieta po drugiej stronie lady uśmiechnęła się zza szyby i popatrzyła na mnie jak na psiaka, który właśnie nasikał na dywan. Wyciągnęła dłoń w gumowej rękawiczce i ratując mnie przed widmem linczu zgrabnym ruchem otworzyła moją foliową torbę. Szybko spakowałem zakupy, przedramieniem otarłem zimny pot z czoła i kłaniając się w pas wyszedłem z Żabki. Czując orzeźwiający powiew wiatru i wiosenne promienie słońca na twarzy odetchnąłem z ulgą. Udało się! Przeżyłem kolejne zakupy.
Adam Braciszewski