PIASECZNO Pod koniec kwietnia na niezamieszkałej, opuszczonej posesji znajdującej się przy końcu ulicy Pomorskiej sąsiedzi zauważyli zwłoki sarny. Niezwłocznie poinformowano straż miejską. – Strażnicy odmówili jednak interwencji, a ciało sarny leży tam do dziś – mówi pan Zbigniew, nasz czytelnik
Zwłoki sarny zostały zauważone tuż przy ogrodzeniu 28 kwietnia.
– Myślę, że zwierzę dostało się na tę zalesioną działkę przez dziurę w ogrodzeniu i nie potrafiło się wydostać. Być może było też ranne i w końcu padło – mówi pan Zbigniew.
– Sąsiedzi niezwłocznie poinformowali o tym fakcie straż miejską, ale usłyszeli że straż nie może wejść na prywatną posesję…
Mieszkańcy zadzwonili więc pod numer 112. Tam usłyszeli, że padłą sarnę powinna usunąć gmina.
– Jeszcze raz zadzwoniłem więc na straż i poprosiłem o pomoc – mówi nasz czytelnik.
– Strażnicy mieli się z nami kontaktować, ale nikt nie zadzwonił. Tymczasem sarna rozkłada się już przez co najmniej dwa tygodnie…
Ze strażą miejską nie udało się nam skontaktować. Jednak, jak nieoficjalnie przyznają urzędnicy, takie sprawy nie są proste, co wynika z braku regulacji prawnych. Pierwszy problem jest taki, że zwierzę leży na prywatnej, ogrodzonej posesji na którą tak naprawdę nie może wejść ani straż miejska, ani pracownicy z referatu utrzymania terenów publicznych. Kolejna kwestia jest taka, że to właściciel terenu powinien zorganizować i opłacić utylizację sarny. Do właściciela trudno jednak dotrzeć.
– Dzikie zwierzęta są własnością skarbu państwa – tłumaczy jeden z urzędników. – Niestety, skarb państwa nie bardzo się do nich przyznaje, zwłaszcza w takich sytuacjach. Gmina ma tutaj związane ręce. Mamy zakontraktowaną firmę, która pomaga rannym dzikim zwierzętom. W sytuacji, gdy trzeba zabrać zwierzę padłe, pojawia się problem.
TW