GÓRA KALWARIA Mateusz Baj, który na co dzień pełni funkcję wiceburmistrza, jest także zapalonym rowerzystą. W tym roku spełnił swoje marzenie – w towarzystwie 14-letniego syna w tydzień przejechał 510 km z nadmorskiej Białogóry do Góry Kalwarii
– Swoją przygodę z rowerem zaczynałem tak, jak większość osób z mojego pokolenia – opowiada wiceburmistrz. – W dzieciństwie fascynowałem się kolarstwem, śledziłem Wyścig Pokoju i kibicowałem naszym zawodnikom.
Jak przyznaje, wrócił do rowerowej pasji po latach, gdy w powiecie piaseczyńskim powstały szlaki rowerowe. Zaczął je przemierzać odkrywając urokliwe trasy, do których można dotrzeć tylko na dwóch kołach.
– Dziesięć lat temu coraz śmielej zapuszczałem się na te rowerowe szlaki, przemierzając ścieżki z Góry Kalwarii do Konstancina-Jeziorny, albo jadąc w stronę Chynowa – wspomina Mateusz Baj.
– Początkowo nie były długie (10-20 kilometrów), ale kupiłem licznik rowerowy i zaczęły mnie te przejażdżki coraz bardziej wciągać i motywować.
W pożyczonym kasku w obliczu wyzwania
Przełomem okazał się artykuł opublikowany na łamach tygodnika „Nad Wisłą”, którego wówczas był wydawcą. Zachęcał do wzięcia udziału w amatorskim wyścigu rowerowym. Do dzisiejszego wiceburmistrza przemówiła wypowiedź Cezarego Zamany, kolarza szosowego, reprezentanta Polski, mistrza kraju z 1999 roku oraz zwycięzcy Tour de Pologne z 2003 roku, która brzmiała: „w wyścigu może wystartować każdy, wystarczy sprawny rower i kask”.
– Pomyślałem, że choć mój rower jest średnio sprawny to pewnie nikt nie będzie tego sprawdzał, a kask mogę od kogoś pożyczyć – opowiada z uśmiechem Mateusz Baj.
Kilka dni później stawił się wśród setek rowerzystów na starcie rowerowego rajdu na stadionie w Żabieńcu.
– Wybrałem dystans 25 kilometrów sądząc, że mu bez problemu podołam – wspomina wiceburmistrz. Okazało się jednak, że rywalizacja sportowa przebiegała w zupełnie innym tempie niż samotne eskapady po lokalnych ścieżkach.
– Nie mogłem uwierzyć, że ludzie na rowerach jeżdżą aż tak szybko – śmieje się wiceburmistrz. Mordercze tempo wyścigu mocno dało się mu we znaki.
– Miałem poważny kryzys i byłem naprawdę bliski tego, by wyścigu nie ukończyć. Ostatecznie jednak wypiłem napój energetyzujący, posiliłem się żelem i szczęśliwie dotarłem na przedostatnim miejscu do mety – dodaje z uśmiechem.
Wysiłek i słabość zagrzewają do walki
I na tym przygoda z rowerową rywalizacją miała się zakończyć. Gdy przednie koło dwuśladu przyszłego wiceburmistrza Góry Kalwarii przekroczyło linię mety, był tak zmęczony, że obiecał sobie, że nigdy już na taki wysiłek się nie zdobędzie.
– Okazało się, że jak tylko odpocząłem, to już następnego dnia zacząłem się rozglądać za kolejnymi tego typu imprezami – wspomina Mateusz Baj. – Duże wyzwanie fizyczne i brak powodzenia na pierwszej trasie zmotywowały i zachęciły mnie do walki ze swoimi słabościami.
Szybko się zorientował, że w naszych okolicach odbywają się dwie edycje wyścigów Lotto Poland Bike Marathon oraz Cisowianka Mazovia MTB Marathon.
– Zacząłem regularnie w nich startować i robię to do dziś – mówi wiceburmistrz, który wkrótce potem rozpoczął też współpracę z trenerem, podpowiadającym mu jak zwiększyć wydajność oraz rozwijać siłę i wytrzymałość. – Niezobowiązujące krajoznawcze przejażdżki zmieniłem w treningi przebiegające według ścisłego harmonogramu, kupiłem pulsometr i zacząłem przesuwać granicę wydolności organizmu.
Rowerową pasją zaraził też przyjaciół i znajomych. Wkrótce jeździli na wyścigi większą grupą. – Czułem frustrację, gdy ktoś, kto dopiero zaczynał, po zaledwie kilku startach okazywał się szybszy ode mnie – przyznaje Mateusz Baj. – Ale to mnie nie zniechęcało, tylko motywowało do cięższej pracy. Ten sport to przede wszystkim walka z własnymi słabościami, a satysfakcję przynosiło mi to, że zacząłem sukcesywnie skracać czas swojego przejazdu w stosunku do czasu zawodników, którzy stawali na najwyższych stopniach podium.
Od Bałtyku do Góry Kalwarii
W tym roku przyszedł czas na spełnienie marzenia, które kiełkowało w nim już od lat.
– Zawsze chciałem pojechać nad morze i wrócić stamtąd rowerem – mówi Mateusz Baj. – Pomyślałem, że w tym roku jest ku temu idealna okazja. Mój syn ma już 14 lat, więc wierzyłem że może temu wyzwaniu podołać. Z drugiej strony obawiałem się, że jak poczekam dłużej aż będzie starszy, to nie będzie chciał ze mnę jechać. Kupiliśmy więc sakwy, zapasowe dętki, zestawy do naprawy rowerów i wyruszyliśmy z Białogóry do Góry Kalwarii.
Trasę zamierzali pokonać w tydzień, planując przejechanie 70-90 kilometrów dziennie.
– Specjalnie się do tego nie przygotowywaliśmy – przyznaje wiceburmistrz. – Trasę oparliśmy na „Zielonej Siódemce”, ale trzymaliśmy się jej luźno, spontanicznie wyszukując kolejne miasta i rezerwując miejsce noclegowe podczas drogi.
Najtrudniejszy okazał się pierwszy dzień, gdy przemierzyli 90-kilometrowy odcinek między Białogórą, a Gdańskiem. – Gdy minęliśmy Ostródę i uświadomiliśmy sobie, że połowę trasy mamy już za sobą, nasza motywacja wzrosła i jechało się lżej – śmieje się wiceburmistrz.
Sama droga przebiegła bez żadnych komplikacji i nieoczekiwanych przygód. – Nie przebiliśmy dętki ani nie złapała nas żadna burza, wszystko poszło tak niespodziewanie łatwo i sprawnie, że aż nudno – dodaje Mateusz Baj z uśmiechem. – Wyjechaliśmy w sobotę, a do Góry Kalwarii, zgodnie z planem, przybyliśmy w piątek po południu. Obawy o kondycję syna też były niepotrzebne. O ile na początku trasy wydawało mi się, że mam więcej sił, tak pod koniec okazało się, że to jego młody organizm szybciej się regeneruje.
Z roweru okiem samorządowca
Pokonana 510-kilometrowa trasa uświadomiła wiceburmistrzowi różnice w estetyce mijanych miejsc. – Wystarczy kwadrans i od razu widać czy miasteczko ma dobrego gospodarza – twierdzi Mateusz Baj. – Bywa, że miejscowości są oddalone od siebie zaledwie 20 czy 30 kilometrów, a ma się wrażenie jakby pochodziły z dwóch różnych epok. Jedne są zaniedbane i obskurne, inne czyste tętniące zielenią, z nową infrastrukturą drogową i ścieżkami rowerowymi.
O tych brzydkich miejscach nie chce wspominać, ale chętnie dzieli się pozytywnymi wrażeniami. – Zaskoczyło mnie Działdowo, które dotychczas kojarzyło mi się tylko z kolejową stacją przesiadkową na trasie między Warszawą, a Gdańskiem – zwraca uwagę Mateusz Baj. – Tymczasem okazało się, że to bardzo ładne miasteczko z zadbanym parkiem, czystymi ulicami i równymi chodnikami. Przemierzając Polskę dostrzegłem pozytywne zmiany, widać że wzrosła świadomość potrzeb rowerzystów i powstaje coraz więcej ścieżek rowerowych. Gdziekolwiek powstają nowe drogi, towarzyszą im rowerowe ścieżki. To dobry kierunek i bardzo się z tego cieszę.
Po spełnionym rowerowym marzeniu już dziś pojawiają się kolejne. – Chciałbym pokonać trasę od Helu do Świnoujścia, jadąc wzdłuż wybrzeża aż do granicy polsko-niemieckiej – snuje plany Mateusz Baj. – Czy się uda? O tym się przekonamy być może już w następne wakacje.
Kamil Staniszek
” gdy w powiecie piaseczyńskim powstały szlaki rowerowe. ”
Tylko szkoda że nie w gminie Góra Kalwaria !
a jak rowerzyści mają dojechać do mostu na Wiśle? jadąc 50 cm obok pędzących Tirów, które z łatwością mogą takiego rowerzystę zdmuchnąc jak pyłek? konieczny jest jakiś cywilizowany dojazd do mostu dla rowerzystów i pieszych
a jak nazwać tego co wyjeżdża rowerem na ruchliwą wąską drogę? Wyjeżdża taki na DK79 (Góra Kalwaria – Piaseczno) i jedzie asfaltem. Zgodnie z przepisami, jeżeli jest utwardzone pobocze, to jest obowiązek poruszania się rowerem tym poboczem. Łamie prawo taki typ to raz, dwa że utrudnia życie innym. Przyjemności z jazdy rowerem nie ma żadnej, jedyną frajdę jaką ma, to z tego, że innych udupi. Tylko szkoda, jak wpadnie komuś pod koła i zrobi kierowcy traumę. Bo zabił kolarza-amatora, a odpowiada jak za człowieka.
Wysilek i słabość zagrzewaja do walki.
Mbaja słabość skusiła do walki o pare groszy.