Brak koordynacji prowadzonych prac, niedotrzymanie wyznaczonych terminów i skrajna nonszalancja wobec mieszkańców to trzy cechy, które charakteryzują postęp inwestycji PKP prowadzonych na terenie powiatu piaseczyńskiego.
Gdzie są władze samorządowe, które wybraliśmy by upominały się o nasze interesy? Wygląda na to, że pochowały się w swoich gabinetach i liczą na cichutkie przeczekanie do czasów zakończenia koszmaru, który PKP zgotowało mieszkańcom. Kto wie, może wychyną zza swych biurek na miesiąc przed wyborami samorządowymi by przeciąć wstęgę podczas otwarcia nowego dworca czy peronu?
Należę do osób wyrozumiałych i doskonale wiem, że przy realizacji wszelkich inwestycji przeważnie musi być źle, by później mogło być lepiej. To co jednak od ponad roku wyczynia PKP woła o pomstę do nieba. A to wołanie jest tym donośniejsze, że wszystko dzieje się przy milczącej aprobacie władz lokalnych.
Nie, przepraszam. Burmistrz Piaseczna Zdzisław Lis raz zareagował. Gdy w okresie przedświątecznym zamknięto przejazd kolejowy w ciągu ul. Jana Pawła II wystosował pismo do Ireneusza Merchela, prezesa zarządu prowadzącej inwestycję kolejową PKP Polskich Linii Kolejowych. W owym piśmie burmistrz zarzucił PKP, że zbyt późno informuje gminę o terminie zamykania przejazdów oraz proponuje taką organizację ruchu, która paraliżuje życie wielu mieszkańców. „Nie odczuwamy ze strony państwa spółki woli współpracy” – napisał burmistrz.
Wydawało się wówczas, że jeśli to nie początek wojny samorządu z PKP to chociaż próba zajęcia twardego stanowiska i określania partnerskich zasad współpracy. Niestety, to był tylko jednorazowy zryw, krzyk rozpaczy piaseczyńskiej władzy, być może zaniepokojonej koszmarem, w którym mieszkańcy Piaseczna w kapturach z pochodniami w rękach przyszli pod urząd.
Widać burmistrz pomyślał „to tylko zły i niedorzeczny sen”, wypił szklankę zimnej wody i wzruszając ramionami skwitował „ to w końcu inwestycja PKP, a nie moja – niech robią co chcą”. I robią co chcą. Zamykają kiedy chcą i na jak długo chcą.
Budowa wiaduktu na Al. Kalin jest nie tylko pomnikiem nieporadności inwestora, ale także doskonałym przykładem całkowitej bierność władz Piaseczna, które pozwalają na niekończące się blokowanie pasa drogowego, nie wywierając żadnej presji na wykonawcy robót.
W ubiegłym tygodniu na stronie starostwa powiatowego w Piasecznie pojawiła się lakoniczna informacja o zamknięciu przejazdu kolejowego w Zalesiu Górnym. Żadnych szczegółów, żadnej informacji o objazdach. Wystosowaliśmy pismo do PRKil SA. z prośbą o mapę objazdów. Przysłali jeszcze tego samego dnia. Można było? Można. Trzeba tylko chcieć.
Przysłowie mówi „pańskie oko konia tuczy” – co oznacza, że gdy gospodarz sam dogląda swego gospodarstwa, to lepiej ono funkcjonuje. Zapewne z punktu widzenia PKP, Piaseczno wydaje się nie posiadać żadnego gospodarza. Nie ma partnera, który nie tylko współpracuje i interesuje się przebiegiem realizowanej inwestycji, ale także potrafi uderzyć pięścią w stół i zażądać. Nie ma stresu, nie ma żadnego pośpiechu. Można pracę przedłużać, a kolejne terminy przekładać. Mieszkańcy cierpliwi, a jak zaczną marudzić to wtedy ich gospodarz może rozłożyć ręce i powiedzieć z rozbrajającym uśmiechem: „To nie my, to PKP”!
W komedii „Chłopaki nie płaczą” jeden z gangsterów mówi „Mam dosyć tego twojego Freda, (tu padają niecenzuralne słowa). Dzwoni do mnie codziennie o 6 rano i pyta o kasę. Nawet we Wronkach mnie tak wcześnie nie budzili.”
Prezes PKP odpowiedzialny za inwestycję powinien wypowiadać podobną kwestię. „Mam dość tego burmistrza Piaseczna (tu mogłyby nawet paść niecenzuralne słowa). Dzwoni do mnie codziennie o 6 rano i pyta o wiadukt na Al. Kalin…”
Słuszne uwagi a burmistrz mówi cytuję: „Burmistrz Piaseczna Zdzisław Lis: Odejdę z podniesioną głową!” ten to ma poczucie humoru. Do Pana redaktora proszę przypilnować pamiątkowej tablicy żeby wróciła na wyremontowany budynek stacji. 150 rocznica urodzin marszałka już w grudniu będzie wielki wstyd – oczywiście nie dla burmistrza Lisa bo on ma podniesioną głowę – jak tablica odnowiona nie wróci.