Deska symbolem wolności
- Deskorolką byłem zafascynowany od dziecka, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy w jakimś filmie - wspomina Kisiel. - Mogła to być "Akademia Policyjna", albo "Powrót do przyszłości". Dla starszego pokolenia symbolem wolności były motocykle, dla nas była nim deskorolka.
- Po tym jak się przeprowadziłem z Konstancina do Piaseczna, w podstawówce przy sali gimnastycznej spotkałem Kiśla, który miał deskorolkę "taiwankę" - wspomina Tomaszek. - Natychmiast chciałem się na niej przejechać i oczywiście zaliczyłem pierwszy spektakularny upadek - śmieje się po latach. - Gdy tylko się pozbierałem nie miałem wątpliwości, że chcę jeździć dalej.
Pierwsze bardziej profesjonalne deskorolki kupowało się w Warszawie, najczęściej w sklepie przy ulicy Smolnej.
- Z bratem kupiliśmy deski używane, ale bardzo dobre jak na tamte czasy - wspomina Jezior. - Byliśmy tak szczęśliwi, że wróciliśmy na nich z Warszawy do Piaseczna.
W amerykańskim magazynie
Po roku 1991 zaczynało się kształtować piaseczyńskie środowisko skejtów. - Wywodziliśmy się z różnych środowisk, łączyła nas deskorolkowa pasja i początkowo to nie miało nic wspólnego z muzyką ani subkulturą - wspomina Kisiel. - Cieszyłeś się jak widziałeś człowieka na desce, chcieliśmy razem jeździć i uczyć się różnych trików. To bardzo łączyło ludzi, a posiadanie deski było wielkim wyróżnieniem.
W tamtym czasie zaczęły też docierać do Piaseczna numery amerykańskiego magazynu "Thrasher", który prezentował buntowniczy wizerunek skejtów.
- Kiedyś w sklepie przy ul. Rakowieckiej kupiłem deskę z prześmiewczym napisem "I love Cops" - wspomina Tomaszek. - Poszliśmy pod piaseczyńską komendę, która mieściła się w tym miejscu, gdzie dziś Przystanek Kultura. Zrobiliśmy zdjęcie z tą deską na tle radiowozu i wysłaliśmy do "Thrashera". Jaka była radość, gdy oni to zdjęcie opublikowali! Zdjęcie z Piaseczna w amerykańskim magazynie dla skejtów. To było coś niesamowitego!
Harce pod czołgiem
W pierwszej połowie lat 90. grupa kilkunastu skejtów regularnie spotykała się na ulicach Piaseczna. Jeździli po chodnikach i osiedlowych alejkach. Można było ich spotkać również przy ul. Warszawskiej. Jednak ulubionym miejscem był skwer przed urzędem miasta, gdzie wówczas stał radziecki czołg T-34-85.
- Czołg zlokalizowany był w zagłębieniu, które służyło jako namiastka bowla - wspomina Jezior. - Obok zajdowała się platforma i schodki doskonale nadające się do zjazdów na desce. To miejsce stało się areną naszych ciężkich treningów i towarzyskich spotkań.
- Od dzisiejszego skateperku do czołgu jechałem ulicą i nikt na mnie nie trąbił, bo w tamtym czasie samochodów było dużo mniej - wspomina Kisiel.
- Człowiek czuł się ambasadorem luzu, demonstrował innym to, co się w nim obudziło, ale nie robił tego intencjonalnie. To była prawdziwa oryginalność. Inne subkultury muzyczne były oklepane. Rapowcy wydawali się dużo atrakcyjniejsi. - Pojawił się w naszym życiu ten nowy fascynujący rap - wspomina Tomaszek. - Public Enemy, Run DMC, polska scena hip-hopowa była wtedy jeszcze w powijakach.Treningi przed telewizorem
W czasach, gdy nie było jeszcze dostępu do internetu, nauka jazdy na desce była prawdziwym wyzwaniem. - Krążyły kasety VHS z amerykańskimi filmami, na których specjaliści demonstrowali różne triki - wspomina Kisiel.
- Robiło się na magnetowidzie "stop klatkę", a później włączało się maksymalnie spowolnione odtwarzanie i wielokrotnie oglądało, by dostrzec jak oni to robią - opowiada Tomaszek.
- Bardziej można było zobaczyć co robią, niż jak robią - dodaje Kisiel. - Od teorii do praktyki była bardzo długa droga. Opanowanie niektórych trików było okupione wieloma godzinami nieudanych prób, a często też bolesnych upadków. Gdy już się doszło do perfekcji można było uczyć innych.- Najlepszy z nas był chyba Tomaszek - twierdzi Jezior. - On miał talent i zadatki na profesjonalistę.
- Każdy z nas się w czymś specjalizował - twierdzi z kolei Tomaszek. - Jednemu wychodził lepiej jeden trik, a drugiemu drugi. To zależało od indywidualnych preferencji, ale myślę, że reprezentowaliśmy dość zbliżony poziom.
Wyprawy do Warszawy
Oprócz podpatrywania tricków z kaset VHS piaseczyńscy skejci wyruszali także na wyprawy do Warszawy.
- Pakowaliśmy na cały dzień kanapki do plecaka i jechaliśmy trolejbusem na Dworzec Południowy, a dalej tramwajem do centrum - wspomina Tomaszek.
Podziemia przy Dworcu Centralnym, plac przed teatrem Capitol, pod pomnikiem Witosa, pod dawnym Domem Partii KC PZPR, w okolicach Stadionu Dziesięciolecia - tam spotykali się skejci i demonstrowali swoje umiejętności. Zimą z Piaseczna jeżdżono także do przejścia podziemnego na Ursynowie, które wiodło pod ulicą Puławską.
- Było tam niebezpiecznie, można było nawet stracić deskę, ale potrzebowaliśmy niezaśnieżonej powierzchni - wspomina Kisiel. Ludzie na skejtów reagowali różnie, najczęściej zaciekawieniem, ale bywało także, że z miejsc publicznych ich przepędzano. W tamtym czasie regularnie odwiedzano także skateshopy, ten pierwszy przy ul. Smolnej, później też przy ul. Kruczej i Rakowieckiej. Na Stadionie Dziesięciolecia pojawił się człowiek, który sprzedawał szerokie spodnie szyte w Łodzi.
- To były tzw. "stadiony", kupowaliśmy je zanim pojawiły się lenary, a później markowa odzież dedykowana skejtom - wspomina Tomaszek.
- Przy skateshopie przy Smolnej była tablica z ogłoszeniami - opowiada Kisiel. - Można było kupić markową, używaną deskorolkę i dotrzeć do kaset VHS. Dzięki kontaktom z tych ogłoszeń ludzie się poznawali i poszerzał się krąg znajomości.
Moda na skejta
W pierwszej połowie lat 90. oryginalna moda skejtów przyciągała coraz więcej osób. Fani metalu masowo ścinali włosy, chowali do szaf ramoneski, a koszulki z logo Morbid Angel zastępowali szerokimi bluzami. Wąskie czarne dżinsy zmieniali na lenary. Niektórzy próbowali jeździć na rolkach.
- Śmieliśmy się z tych, którzy jeździli na rolkach - wspomina Jezior. - Oni byli z innego obozu.
- Mawialiśmy "rollerzey to frajerzy", ale to było żartobliwe, bo się znaliśmy i kumplowaliśmy - dodaje Tomaszek. - Odbywały się wtedy imprezy w pensjonacie "U Joanny" i tam nikt nikogo nie tępił. Spotykało się z 200 osób z różnych subkultur, uczniów okolicznych szkół.
- Nie podobało nam się to, że ludzie, którzy na deskach nie jeżdżą, zaczęli ubierać się tak jak my - przyznaje Kisiel. - To było w niesmak chyba wszystkim jeżdżącym, moda oderwała się od stylu życia.
- Kiedyś tuż przed końcem wakacji utleniłem sobie włosy - opowiada Tomaszek. - Wcześniej to samo zrobił Kisiel, ale jemu zdążyły już trochę odrosnąć. Gdy tylko poszliśmy do szkoły wezwał nas dyrektor i wskazując na nasze fryzury powiedział: "Nie wiem jak to zrobicie, ale jutro ma tego nie być". Kisiel obciął się na krótko, a ja musiałem ogolić głowę na łyso - wspomina ze śmiechem Tomaszek.
Niezapomniana przygoda na całe życie
O warunkach do jazdy na desce, takich jakie są dziś w Piasecznie, skejci w pierwszej połowie lat 90. mogli tylko pomarzyć.
- Bardzo mi się podoba piaseczyński skatepark, cieszę nim oko, bo to spełnienie moich młodzieńczych marzeń - mówi Kisiel. - Czasem twoje marzenia spełnią się komuś innemu, ale to i tak bardzo cieszy.
- Idea skateparku zupełnie do mnie nie przemawia - mówi z kolei Jezior, który dziś mieszka za granicą. - Naturalnym środowiskiem dla deski jest miasto i jego przestrzeń, którą próbuje się okiełznać. Skatepark to coś sztucznego, rezerwat, próba zamknięcia w określonym miejscu czegoś, co przed laty było utożsamiane z wolnością.
Tomaszek po rozmowie, którą przeprowadziliśmy, podjeżdża pod piaseczyński skatepark i wyciąga z samochodowego bagażnika deskorolkę.
- Niby już w tym nie siedzę, ale deskę mam i od czasu do czasu lubię sobie na niej pojeździć - mówi i zaczyna rozgrzewkę. - Ostatnio wszedł mi ból w plecy jak dziadkowi i teraz już pamiętam o rozgrzewce - dodaje z uśmiechem. Chwilę później z zadziwiającą sprawnością jeździ na deskorolce.
- Tego się nie zapomina, ciało wciąż pamięta deskę - potwierdza Kisiel. Swoją ostatnią deskorolkę z roztargnienia zostawił w pociągu. - Mam nadzieję, że trafiła w dobre ręce razem z moją pozytywną energią - dodaje z uśmiechem. - Niech teraz sprawia radość komuś innemu.Jezior oddał swoją deskę do komisu w czasie, gdy został powołany do wojska.
- Sądziłem, że nie będę już jeździł - przyznaje. - To był błąd. Będę skejterem do końca życia - deklaruje na zakończenie naszej rozmowy.Kamil Staniszek
0 0
Fajne wspomnienia.
0 0
Super wspomnienia, aż i moje młodzieńcze lata mi się przypomniały
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu piasecznonews.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz